Co by tu jeszcze…

25.09.2023

Nie sądziłem, że zacne grono byłych dyplomatów, zrzeszonych w Konferencji Ambasadorów RP opublikuje dokument pod tytułem „Polska polityka zagraniczna w ruinie. Okres rządów PiS (2015-2023) Problemy wybrane” i opatrzy go niezbyt dyplomatycznym cytatem: „Co by tu jeszcze spieprzyć panowie, co by tu jeszcze …”. Jednak po przeczytaniu raportu rozumiem przyczynę sięgnięcia po słynny tekst Wojciecha Młynarskiego: skala problemów jest przerażająca.

Smutna lektura

Dokument jest podzielony na 7 rozdziałów, w których opisane są relacje polskiego rządu z konkretnymi państwami, regionami, ale też zwrócono np. uwagę na funkcjonowanie samego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Rozdział 6-ty z kolei opisuje „rażące naruszenia standardów międzynarodowej ochrony praw człowieka”. Prawie 35 stron smutnej lektury, napisanej przez osoby o wysokich kwalifikacjach dyplomatycznych i naukowych. Zakładam, że gdyby nad raportem prace trwały do dzisiaj, rozdział o polityce wschodniej obecnego rządu jeszcze bardziej pogłębiłby ten obraz. Gwałtowne załamanie dobrych relacji z Ukrainą na tle sporu zbożowego i pełna emocji wymiana politycznych ciosów z Kijowem, w tym zapowiedź premiera Mateusza Morawieckiego wstrzymania wysyłania broni, bo „my teraz sami się zbroimy w najnowocześniejszą broń”, muszą budzić niepokój.

Mnie z oczywistych powodów najbardziej zaciekawił podrozdział: „Pozycja Polski w Unii Europejskiej”. Poza ogólnym zwróceniem uwagi na „znaczne ograniczenie wpływu Polski na przebieg i wyniki procesów decyzyjnych w UE” w ostatnich ośmiu latach, czy „marginalizację siły koalicyjnej kraju wewnątrz Unii”, autorzy dokumentu wyliczają konkretne „grzechy”, które ułożone jeden po drugim tworzą przygnębiający obraz. Najpierw mamy wymierne straty z tytułu kar nałożonych przez TSUE: 556,5 mln EUR za lekceważenie i nierespektowanie postanowień Trybunału Sprawiedliwości w sprawie Izby Dyscyplinarnej SN i 68,5 mln EUR za nieudolne działania w sprawie Turowa.
Dalej jest o braku funduszy z KPO, utrata kilkumiliardowej zaliczki, jaką każdy kraj mógł odebrać jeśli na czas zamknął sprawy proceduralne. Autorzy zwracają też uwagę, że „Polska jako jedyne poza Węgrami państwo UE nie jest jak dotąd w stanie spełnić wynikających z Karty Praw Podstawowych Unii horyzontalnych, jednakowych dla wszystkich warunków dostępu do funduszy strukturalnych i inwestycyjnych UE na lata 2021-2027”. Wszystko to jest skutkiem naruszenia praworządności przez ten rząd, „brak gotowości do wycofania się ze szkodliwych ataków na państwo prawa i na wymiar sprawiedliwości oraz na pluralizm w mediach”.

Nie bo nie!

Później ambasadorowie wyliczają przykłady polityki na „nie”. Dotyczy to kluczowych elementów pakietu Fit for 55, które z powodu bezsilności negocjacyjnej rząd zaskarżył do TSUE z nikłą szansą wygranej. Podobnie jest z Paktem o Migracji i Azylu, gdzie poza negacją nie ma konstruktywnych pomysłów rozwiązania arcytrudnego i ważnego problemu z jakim Unia musi się zmierzyć. Nie bierze rząd w ogóle udziału w poważnej debacie o przyszłości rozszerzonej Unii. Poza powtarzanymi hasłami: „nie” dla otwierania traktatów, „nie” dla rezygnacji z jednomyślności, własnego wkładu merytorycznego można szukać ze świecą.

Na marginesie: 19 września Francja i Niemcy zaprezentowały swój głos w dyskusji o Unii 30-tu kilku państw. Może warto było skorzystać z Trójkąta Weimarskiego i zaproponować wspólną pracę, a potem prezentację jej efektów jako jednego konceptu Paryża, Berlina i Warszawy? Chociaż nie, wycofuję się z pomysłu, bo przecież punktów stycznych, czy zbioru wspólnego ten obóz władzy z rządami tych państw na temat przyszłości UE nie znalazłby wielu. Nie mówiąc już o współpracy z Niemcami, którzy chcą „sfederalizować” Unię, a potem narzucić niemiecką wolę. To moje „wycofanie się” jest skutkiem szybkiej refleksji po przejrzeniu komentarzy na temat francusko-niemieckiej propozycji w prorządowych mediach. Tylko krytyka, ostrzeżenia, wrogość.

Tymczasem jest tam np. ciekawe podejście do jednomyślnego głosowania, a także do głosowania większościowego w Radzie UE. Obecnie większość kwalifikowana osiągana jest przy jednoczesnym spełnieniu dwóch warunków: „za” głosować musi 55 proc. państw członkowskich (w praktyce oznacza to 15 z 27 państw), i muszą one reprezentować co najmniej 65 proc. ogółu ludności UE. Autorzy raportu proponują zaś, by obie wartości wynosiły 60 proc. Może warto pomyśleć, policzyć, zastanowić się, jak taka ewentualna zmiana wpłynie na siłę polskiego głosu? Tylko po co? Prościej „nie, bo nie”!

Najłatwiej jest krytykować.

To z powodu tej postawy członkowie Konferencji Ambasadorów zwrócili uwagę, że przecież „Już w pierwszych miesiącach po przejęciu władzy czołowi funkcjonariusze tej partii mówili o zamiarze przeprowadzenia gruntownej reformy Unii Europejskiej, a Jarosław Kaczyński zapowiadał przedłożenie projektu „nowego europejskiego traktatu”, który miałby odejść od zasad określonych w Traktacie z Lizbony, a „jeszcze bardziej od praktyki, która przyszła po Traktacie”. Oczywiście nic z tego nie wyszło. Na dodatek „trzymając się swoich miraży ideologicznych na czele z przestarzałą koncepcją „Europy Ojczyzn”, notorycznie i zaciekle przeciwdziała wszelkim decyzjom UE, które niosłyby ze sobą powierzenie instytucjom europejskim szerszych kompetencji stanowiących lub wykonawczych”.
Mógłbym w zasadzie w tym tekście po prostu odesłać Państwa do całego Raportu (oczywiście zachęcam do lektury całości!), ale chciałem zasygnalizować tych kilka punktów, by przejść do własnych rozważań o przyszłości. Widać bowiem, jak wiele będzie do zrobienia, jak długo trzeba będzie przywracać pozycję „silnej Polski w silnej Europie”, by odwołać się do hasła z referendum akcesyjnego w 2003 roku. Na dodatek nie wiemy, kiedy taka zmiana mogłaby nastąpić, bo przecież jak potoczą się losy naszego kraju po 15 października, nie wiadomo. Ale czas kampanii to dobra okazja, by o Unii Europejskiej rozmawiać, o wizji poszczególnych partii co do przyszłości naszej Wspólnoty. Tymczasem mamy tego jak na lekarstwo.

Przyszłość UE nieważna?

Nie jestem specem od kampanii, ale ta nieobecność UE jest zaskakująca, a akcentowanie przywiązania do wartości europejskich pojawia się „przy okazji”. Może to rzeczywiście jest trudne, mało „sexy” na wyborczych wiecach, ale czy na tyle, żeby coś, co popiera 80% Polaków, czyli członkostwo w Unii było pomijane? Tak się złożyło, że miałem przyjemność poprowadzić debatę w radiu TOK FM 21 września z przedstawicielami 5-ciu komitetów wyborczych z listą ogólnokrajową. Reprezentant PiS-u mimo zaproszenia się nie dołączył do dyskusji. Gdy pojawił się temat KPO okazało się, że poza ogólnie brzmiącymi zapewnieniami, że „jak my wygramy”, to pieniądze szybko do Polski popłyną, goście w studiu nie potrafili powiedzieć, jak do tego doprowadzą! Ba, odniosłem wrażenie, że dopiero podczas debaty zorientowali się, że sprawa jest kosmicznie trudna.

Obietnica „przywrócenia praworządności” nie jest wystarczającym PIN-em do tego bankomatu. Dalej obowiązuje umowa rządu PiS z Komisją Europejską, zatwierdzona przez Radę UE o zasadach realizacji umowy o KPO. Jest tam warunek usunięcia wadliwego systemu dyscyplinarnego dla sędziów, co nazwano „super kamieniem milowym”. Bez tego nie otrzymamy ani centa. Ustawa, być może spełniająca ten warunek, leży w obecnym Trybunale Konstytucyjnym, który jak wiemy, nie może się zebrać. Ewentualny nowy rząd, złożony z partii opozycyjnych, musiałby to odblokować. Ale konia z rzędem temu, kto podpowie jak? Obecnego TK nie da się uznać, za nieistniejący. Nie pozwoli na to Konstytucja i Prezydent Andrzej Duda.

Trudno sobie wyobrazić, by Prezydent zechciał swój wniosek do TK wycofać, unieważnić. II kadencja Andrzeja Dudy kończy się w połowie 2025 roku. Wygląda zatem, że istniejący węzeł gordyjski pozostanie zaciśnięty, a na horyzoncie nie widać żadnego Aleksandra Macedońskiego, który przeciąłby go mieczem. Ważne, by mieć tego świadomość, bo składanie obietnic bez pokrycia, że coś się łatwo załatwi, może stać się poważnym problemem dla ewentualnego nowego obozu władzy. Tym bardziej, że oczekiwania przedsiębiorców, samorządów na te pieniądze są ogromne.

Pociąg odjeżdża.

Do nich z pewnością dotarł też komunikat Komisji Europejskiej z 19 września, że trwa „skuteczne wdrażanie Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności”. Ze zrozumiałą złością czytamy dalej, że do tegoż dnia „Komisja otrzymała 34 wnioski o płatność od 21 państw członkowskich i wypłaciła 153,4 mld euro na realizację uzgodnionych inwestycji i reform”. Jak mamy konkurować na unijnym rynku dziś i jutro, gdy inni inwestują w nowoczesny rozwój, cyfryzację, zieloną energię, sztuczną inteligencję, słowem wszystko to, co jest priorytetem w wydawaniu pieniędzy z KPO? Inwestują też w ludzi, bo – jak czytamy w komunikacie – „dzięki wdrożeniu planów odbudowy i zwiększania odporności przez państwa członkowskie ponad 6 mln osób wzięło udział w kształceniu i szkoleniach finansowanych z RRF, 1,4 mln przedsiębiorstw otrzymało wsparcie, 5,8 mln osób skorzystało ze środków ochrony przed klęskami żywiołowymi związanymi z klimatem”.

BCC, czy szerzej Rada Przedsiębiorczości, a może partnerzy społeczni w RDS, powinni domagać się od wszystkich komitetów wyborczych przedstawienia konkretnych planów odblokowania unijnych pieniędzy. Może środowiska te powinny weprzeć taką dyskusję analizami własnych ekspertów, byśmy nie patrzyli po raz kolejny w swojej historii, jak pociąg do nowoczesności odjeżdża bez Polski, nawet w ostatnim wagonie.

Inaczej zostanie nam nucenie, niestety „na smutno”, wspomnianej piosenki Wojciecha Młynarskiego: „Co by tu jeszcze….”.

Maciej Zakrocki

COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL