Kochający samochody.

20.03.2023

Rada UE i Parlament Europejski 27 października 2022 r. zawarły porozumienie dotyczące bardziej rygorystycznych norm emisji CO2 dla nowych samochodów osobowych i dostawczych. Zgodnie z nim od 2035 r. w żadnym państwie członkowskim UE nie byłoby można rejestrować nowych samochodów osobowych i dostawczych z silnikami spalinowymi. Po dogadaniu się, 14 lutego Parlament to porozumienie zatwierdził. I gdy spodziewano się, że to samo zrobi Rada, rząd niemiecki zaczął budować koalicję „krajów kochających samochody”, by regulację zablokować.

W trosce o koalicjanta.

Zrobiła się z tego poważna awantura. W skład „koalicji” oprócz Niemiec weszły Włochy, Polska i Czechy, a wstępny akces zasygnalizowały Węgry, Słowacja, Rumunia i Portugalia. Aby zablokować jakieś głosowanie wystarczy zbudować tzw. „mniejszość blokującą”, która obejmuje 4 państwa, w których mieszka co najmniej 35% ludności państw członkowskich. I to się w tym przypadku udało. Próbując znaleźć odpowiedź na pytanie o przyczynę tego nagłego zwrotu, trzeba cofnąć się do niedawnych, powtórzonych wyborów do …. Izby Deputowanych w Berlinie. Po stwierdzeniu wielu nieprawidłowości w tych wyborach w ubiegłym roku, trzeba było je powtórzyć, co się wydarzyło 12 lutego. Rządząca koalicja SPD/Zieloni i FDP zanotowała porażkę, a opozycyjna CDU zwyciężyła w Berlinie i to po raz pierwszy od 20 lat.

W tym sprawdzianie poparcia najdotkliwszą klęskę poniosła prorynkowa partia liberalna FDP. Zdobyła tylko 4,6 procent głosów, a więc nie przekroczyła progu i w ogóle nie ma swojej reprezentacji w Izbie Deputowanych. Lider liberałów Christian Lindner odebrał tę porażkę jako dzwonek alarmowy i postanowił zagrać ostro o wzrost poparcia biznesu, a przynajmniej potężnej branży motoryzacyjnej w Niemczech, zatrudniającej ponad 800 tys. ludzi i wytwarzającej dochód 411 mld euro rocznie. Namówił Olafa Scholza, by ten zwrócił się do Komisji Europejskiej, aby przedstawiła propozycję, w jaki sposób po 2035 r. można będzie sprzedawać pojazdy z tradycyjnymi silnikami spalinowymi, o ile będą one napędzane syntetyczną zieloną benzyną wytwarzaną z energii odnawialnej znaną jako „e- paliwo.” Jednocześnie Michael Clauss, ambasador Niemiec przy UE otrzymał zadanie zablokowania regulacji.

Umowna „Bruksela” nieźle się wkurzyła. Urzędnicy Komisji Europejskiej szybko się zorientowali, że jak Niemcy chcą wywrócić uzgodnione porozumienie, to inni zaraz chętnie do nich dołączą, a i w innych sytuacjach mogą zachować się podobnie. Zawsze jak ktoś stworzy precedens, to można już się na niego powoływać i na dodatek argumentować, że „skoro Niemcy mogą”….  „Jeśli nie można już polegać na porozumieniach politycznych, robi się naprawdę niebezpiecznie” – mówił portalowi POLITICO urzędnik Komisji. A inny dodał, że „Niemieckie zachowanie jest zaraźliwe jak COVID: rozprzestrzenia się na inne państwa członkowskie”.

Emisja badana przy rurze.

Idea, by rozporządzenie objęło samochody z silnikami spalającymi e-paliwo jest mocno kontrowersyjna z powodu emisyjnych celów Wspólnoty i całej filozofii Zielonego Ładu. Unijne przepisy dotyczące efektywności paliwowej mówią, że emisję CO2 mierzy się „na końcu rury wydechowej samochodu”. Tymczasem e-paliwa podczas spalania CO2 wytwarzają. Ale teraz reprezentanci „koalicji przyjaciół samochodów” forsują pogląd, że podczas produkcji e-paliw korzysta się z CO2 zasysanego z atmosfery. Więc skoro się najpierw dwutlenek węgla weźmie z atmosfery, by zrobić takie paliwo, a potem on wróci po spaleniu, to wyjdzie na zero czyli skutek w postaci neutralności klimatycznej wystąpi! Przeciwnicy takiego kombinowania mówią, że to niebezpieczna furtka, bo samochody z silnikami na e-paliwa mogą też spalać tradycyjną benzynę, która po 2035 r. będzie nadal dostępna na stacjach paliw. To z kolei oznaczałoby, że dalej nowe samochody, kupowane po 2035 roku będą emisyjne, a przecież w całej tej regulacji chodziło o to, by takie już na rynek nie wchodziły. Na dzisiaj nieznany jest natomiast mechanizm, który np. wyłączałby silnik benzynowy, gdyby wykrył w zbiorniku tradycyjną benzynę na bazie ropy, a nie ekologiczne syntetyczne e-paliwa.

Kontekst polityczny i wizerunkowy.

Niemiecki minister transportu Volker Wissing 13 marca w Strasburgu, gdzie rozpoczęła się akurat sesja plenarna Parlamentu Europejskiego powiedział, że „koalicja kochających samochody” sporządzi listę żądań skierowanych do Komisji Europejskiej, by ta zaproponowała zmiany uwzględniające możliwość stosowania e-paliw po 2035 roku. I de facto zastosował szantaż, bo zapowiedział, że jak to się nie stanie, to cała regulacja zostanie zablokowana nie wiadomo na jak długo. Wyraźnie wkurzył się francuski minister gospodarki Bruno Le Maire. Jego kraj od lat inwestuje w sektor samochodów elektrycznych, wydano miliardy euro na fabryki baterii, od dawna też rząd wspiera finansowo chętnych na kupno takiego samochodu. Na dodatek trwające w sumie dwa lata uzgodnienia, otrzymały wielki impuls podczas francuskiej prezydencji w ubiegłym roku, a teraz Berlin chce to wysadzić w powietrze. Francuskie ego zostało w ten sposób naruszone.

Gdy posłowie dowiedzieli się o tym swoistym ultimatów „koalicji”, to część z nich także uznała to za niebezpieczny krok. Tym bardziej że – jak wspomniałem – Parlament Europejski dopiero co, dochowując porozumienia z Radą UE, czyli rządami, regulację przyjął. Szef grupy Renew Europe, Stéphane Séjourné (trzecia siła w PE) też zbudował „koalicję” i wraz z socjalistami i zielonymi poprosił 16 marca przewodniczącą PE Robertę Metsolę o wysłanie do Rady listu, by ta zachowywała się odpowiedzialnie. „Ta sprawa nie jest sprawą techniczną. Jest to kwestia zasad: zarówno instytucjonalnych jak i politycznych” – argumentował Séjourné. „Parlament Europejski musi napiąć muskuły. Rada stworzyła ten bałagan i musi go naprawić. Jest to kwestia wiarygodności w ogólnym interesie UE”.

Europejska Partia Ludowa, do której należy przewodnicząca Roberta Metsola była przeciwna wysyłaniu listu, ale powinna jednak to zrobić. Dziennikarzy poinformowano, że stanie się to najpóźniej do poniedziałku 20 marca.

Głos w tej kontrowersyjnej sprawie zabrał też Pierwszy Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans, który odpowiada za cały Zielony Ład i politykę klimatyczną. „Jest ważne, że jeśli dochodzi do porozumienia między instytucjami UE współtworzącymi prawo, a był to trudny proces, jeśli to porozumienie jest historyczne, a ja tak je oceniam, obie strony powinny uzgodnień przestrzegać. Jestem przekonany, że możemy znaleźć sposób, aby interpretacja zapisów umowy była satysfakcjonująca również dla władz niemieckich”. Należy zatem sądzić, że zacznie się teraz poszukiwanie rozwiązania, które pozwoli wszystkim wyjść z twarzą z tej sytuacji.

UE nie może zwolnić.

Warto się przyglądać, jaki będzie finał tej historii. Bo wszystko to dzieje się w tym samym czasie, gdy w skali globu podejmowane są działania na rzecz ochrony klimatu i przestawiania się na zieloną stronę mocy. Ogromna część działań dotyczy właśnie ograniczenia emisji przez transport. W UE już zaczęła się rozmowa na temat ich ograniczeń dla samochodów ciężarowych. W USA słynna ustawa antyinflacyjna IRA także wielkie znaczenie przykłada do rozwoju nieemisyjnych samochodów. Na badania w ten sektor będą szły miliardy i kto to zlekceważy w dłuższej perspektywie może przegrać technologiczny wyścig. Europa nie może sobie pozwolić na kolejną ucieczkę USA czy Chin.

Gdy w minioną środę w Strasburgu posłowie debatowali z Ursulą von der Leyen o najnowszej propozycji Komisji Europejskiej będącej właśnie odpowiedzią na ustawę IRA czyli o Ustawie o Bezemisyjnym Przemyśle (Net-Zero Industry Act), lider chadeków Manfred Weber przypominał: „Ośmiu na dziesięciu światowych championów gospodarczych pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Wartość rynkowa Apple jest większa niż wartość spółek na giełdzie w Niemczech. 10 wiodących firm inwestujących w obliczenia kwantowe znajduje się w USA lub w Chinach, a nie jedna firma w Europie. A w sztuczną inteligencję firmy amerykańskie inwestują sześć razy więcej niż firmy europejskie. Ani jednej takiej firmy nie ma w Europie. A w sztuczną inteligencję firmy amerykańskie inwestują sześć razy więcej niż firmy europejskie”.

Zielone ambicje UE mogą być też szansą na inwestycje w najnowocześniejsze technologie. Prezentując założenia Net-Zero Industry Act Ursula von der Leyen podkreślała, że by przeprowadzić unijną rewolucję do 2030 roku w Europie musimy co najmniej 40% technologii bezemisyjnych produkować na terenie krajów członkowskich. „Prawo stworzy najlepsze warunki dla tych sektorów, które mają kluczowe znaczenie dla osiągnięcia zerowego bilansu energetycznego do 2050 r. Są to technologie takie jak turbiny wiatrowe, pompy ciepła, panele słoneczne, odnawialny wodór oraz magazynowanie CO2”.

Nowy dokument został przedstawiony wraz z projektem regulacji dotyczących surowców krytycznych oraz reformą struktury rynku energii elektrycznej. Te trzy dokumenty przełożą się na „zmniejszenie zależności UE od wysoce skoncentrowanego importu”. Szczególnie ważne jest zapewnienie dostępu do owych surowców krytycznych, bo dzisiaj jesteśmy – podobnie jak to było z Rosją jeśli chodzi o paliwa kopalne – uzależnieni od Chin. „98% naszych dostaw pierwiastków ziem rzadkich pochodzi z Chin, 93% magnezu z Chin, 97% litu z Chin. I mogę tę listę wydłużać” – mówiła przewodnicząca KE. Po prezentacji dokumentów znowu Parlament Europejski i Rada EU zaczną nad nimi pracować. Znowu musi dojść do porozumienia między tymi instytucjami.

Jest więc do robić, czas ucieka. Byłoby zatem dobrze, gdyby rożne „koalicje przyjaciół” tworzyły się na początku procesu legislacyjnego, a nie na końcu. Bo historia z samochodami pokazuje, że dwa lata prac można wysadzić w powietrze jedną decyzją. A świat pędzi i nie stać nas na wypadnięcie z wyścigu.

Maciej Zakrocki

COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL