Życie jak w Madrycie

01.02.2022

Niestety tempo, w jakim żyjemy we współczesnym świecie, sprawia, że bardzo ważne sprawy szybko spadają na dalsze miejsca. Jeszcze w końcówce 2021 roku przejmowaliśmy się tym, czy Polska dostanie w ramach zaliczki 13% z kwoty przewidzianej dla naszego kraju z unijnego Funduszu Odbudowy i Odporności. Dzisiaj już nikt o tym nie mówi, a przecież trudno lekceważyć znaczenie miliardów euro dla naszej gospodarki. Dodatkowy problem tkwi w tym, że teraz nie tylko brakuje nam blisko 5 mld euro z Funduszu, ale zaraz z kwot, które zapisano w 7-letnim budżecie UE, będzie odejmowany ekwiwalent kar, których Polska nie płaci.

Rządzący z nonszalancją odnosili się do decyzji Trybunału Sprawiedliwości UE nakładającej na Polskę kary za funkcjonowanie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego oraz za utrzymanie wydobycia w kopalni Turów. Bo co nam zrobią – zdawali się mówić przedstawiciele obozu władzy. Tymczasem Komisja Europejska, która odpowiada za pilnowanie spraw finansowych Wspólnoty skrupulatnie, dzień po dniu owe kary nalicza i robi swoje. Czyli działa zgodnie z obowiązującymi przepisami. Doskonale było widać to „urzędnicze” podejście, gdy rząd polski zwrócił się z prośbą o zwłokę w ściąganiu kar. przekonując, że problem Izby Dyscyplinarnej to kwestia czasu, że prace trwają, że za chwilę będzie ustawa, która zakończy spór. W odpowiedzi usłyszał, że tu nie ma pola do manewru, bo to decyzje administracyjne, księgowe, są procedury, terminy, kropka.

20 stycznia Polska dostała 45 dni na wpłatę kary 69 mln euro do wspólnej kasy UE. Jeśli rząd Mateusza Morawieckiego odmówi, to zgodnie z administracyjnymi regułami Polska dostanie upomnienie z kolejnymi 15 dniami na uregulowanie rachunków. W razie kolejnej odmowy Komisja Europejska będzie mogła przystąpić do potrącania tych pieniędzy od unijnych funduszy dla Polski z budżetu UE. Co ważne – nawet gdyby rzeczywiście rząd zamknął jutro kopalnię Turów i Izbę Dyscyplinarną, to kwoty naliczone do tej pory nie przepadają – muszą być zapłacone.

Rządzący z niedowierzaniem podeszli do tych sztywnych reguł. Przecież w Unii się rozmawia, ustala, szuka kompromisów. Co do zasady tak, ale w sprawach finansowych reguły są jasne: płacić trzeba i nic nie zostanie zapomniane. Można też było odnieść wrażenie, że według niektórych członków rządu groźby odejmowania z wypłat z budżetu ekwiwalentu kar to dosłownie „strachy na Lachy”. Jak zimny prysznic podziałała informacja, że w końcu stycznia Komisja zdecyduje, z których konkretnych przelewów z budżetu UE potrąci Polsce 15 mln euro za Turów. Ze względów księgowych potrącenia mogą dotyczyć np. Funduszu Spójności albo unijnych pieniędzy na pierwszy filar polityki rolnej, czyli na dopłaty bezpośrednie dla polskich rolników.

Gdyby ktoś dalej wątpił, czy tak można, to pozwolę sobie odesłać czytelników do mojego Magazynu Europejskiego w radiu TOK FM z 24 stycznia, w którym znakomita ekspertka od tych spraw, pani prof. Justyna Łacny z Zakładu Prawa i Administracji Wydziału Administracji i Nauk Społecznych Politechniki Warszawskiej. wyjaśnia, jak to działa. Otóż do budżetu Unii Europejskiej dołączane jest rozporządzenie opisujące dokładnie jak się pieniądze wydaje, jak budżet jest zasilany, także przez tych, którzy płacą kary. Artykuł 102 tego rozporządzenia odnosi się do potrąceń dla danego państwa z należnej płatności, jeśli rząd tego państwa nie płaci kar. Na marginesie – tu wyobraźnia twórców rozporządzenia prawidłowo zadziałała, bo w przeszłości wszyscy kary nałożone przez TSUE płacili. Można zatem było nie przewidzieć takiej sytuacji, a jednak ktoś na art. 102 wpadł.

Okazuje się jednak, że w naszym rządzie są politycy, którzy się nie poddają i dalej chcą iść na konfrontację „z Brukselą”. Skoro „Bruksela” chce nam obniżyć wypłaty z budżetu, które „nam się po prostu należą”, to my o tyle obniżymy naszą składkę! To pomysł z ministerstwa sprawiedliwości, który podobno ma już formę wstępnego projektu ustawy. Politycy Solidarnej Polski, którzy władają ministerstwem czekają podobno tylko na wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który w połowie lutego ma rozpatrzyć wniosek Zbigniewa Ziobry, który poprosił TK o zbadanie, czy nakładanie przez TSUE kar na polski rząd nie łamie konstytucji RP! Bo jak łamie, to tym bardziej Bruksela może nam…

Na wieść o pomyśle ministerstwa, by zmniejszyć składkę o tyle, ile nam „zabiorą”, specjaliści od UE łapią się za głowę, bo przyjęcie takich przepisów oznaczałoby „uchybienie zobowiązaniom państwa UE oraz pogwałcenie zobowiązań międzynarodowych”. Obawiam się jednak, że tego typu zagrożenie będzie przyjmowane z podobnym lekceważeniem jak inne.

Całą sprawę komplikuje fakt, że w samym rządzie jest w tych sprawach rozłam i to dobrze widoczny w Brukseli. W minionym tygodniu obszernego wywiadu udzielił portalowi Politico komisarz Didier Reynders, który prowadzi sprawy praworządności. Doskonale zdaje sobie sprawę, że „bardziej umiarkowani członkowie rządu woleliby zmniejszyć napięcia z Brukselą” i przypomniał, że kiedy był na jesieni w Warszawie, zauważył „inne napięcie w rozmowach z ministrem sprawiedliwości niż z innymi”. Jednocześnie uznał, że presja ze strony Komisji Europejskiej przynosi „wymierny efekt”. Całość komplikuje też rosnąca presja na samą Komisję, by zaczęła stosować mechanizm „pieniądze za praworządność”, czego ta nie chce robić, zanim TSUE nie wyda wyroku, czy rozporządzenie w tej sprawie jest zgodne z prawem UE. Znamy już datę ogłoszenia wyroku – 16 lutego. Wiadomo też, że Komisja cały czas gromadzi dossier i szczegółowo analizuje każdy przypadek, który może być wykorzystany w uruchomieniu procedury. Jak TSUE da zielone światło można spodziewać się konkretnych działań.

Nasi rządzący, pomijając spory wewnętrzne, nie próbują szukać sojuszników w gronie prawdziwych graczy w Europie. To z nimi można cokolwiek załatwić, to budując sojusze z realnie rządzącymi można mieć wpływ na bieg zdarzeń. Opisane w poprzednim moim artykule realne możliwości zdobywania znaczących funkcji w Parlamencie Europejskim były dowodem rzeczywistej sprawczości w unijnym świecie. W kolejnym tygodniu dokonano wyboru szefów komisji w Parlamencie, zastępców i tzw. koordynatorów. Tu także posłowie Zjednoczonej Prawicy nie mogą poszczycić się spektakularnymi sukcesami. Witold Waszczykowski utrzymał stanowisko pierwszego wiceprzewodniczącego komisji spraw zagranicznych. I należy to zauważyć, bo ta komisja, zwana od angielskiego skrótu AFET, z pewnością jest komisją prestiżową. Ale jak spojrzymy na jej wpływ na proces przyjmowania unijnego prawa, to oczywiście w ogóle go nie ma. Jest to bowiem tzw. „komisja nie legislacyjna”, gdyż w sprawach międzynarodowych można co najwyżej przyjąć rezolucję lub stanowisko. Profesor Zdzisław Krasnodębski został wiceprzewodniczącym komisji przemysłu, badań naukowych i energii. I to by było na tyle. Dalej obecność w grupie Konserwatystów i Reformatorów, szóstej sile w Parlamencie, skazuje naszych rządzących na marginalizację.

Od wielu miesięcy słyszymy, że to się wkrótce zmieni, że wiele europejskich partii, myślących o Europie podobnie jak Prawo i Sprawiedliwość, chce stworzyć jedną, dużą rodzinę, która stanie się co najmniej trzecią siłą w Parlamencie Europejskim, a co za tym idzie – będzie miała znacznie większy wpływ na bieg zdarzeń. Pamiętamy warszawski szczyt na początku grudnia, kiedy to liderzy trzynastu europejskich partii konserwatywnych i prawicowych rozmawiali o przyszłości Unii Europejskiej oraz ewentualnej reformie Wspólnoty. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że w styczniu będzie nowe rozdanie we władzach Parlamentu Europejskiego, a mimo to nie było wystarczająco dużo determinacji, by szybko taką jedną siłę stworzyć i zacząć rozdawać karty. Okazało się, że europejską prawicę poza eurosceptycyzmem zbyt dużo dzieli.

W miniony weekend w Madrycie miało miejsce kolejne spotkanie, nie da się ukryć w wyjątkowo niefortunnym czasie. Przy granicy z Ukrainą Rosja zgromadziła grubo ponad 100 tysięcy żołnierzy, świat poważnie obawia się wojny w tym regionie o trudnych do wyobrażenia skutkach, a w hiszpańskiej stolicy debatują liderzy partii w większości sympatyzujących z putinowską Rosją. I – choć nie jako lider partii, ale reprezentant Zjednoczonej Prawicy był wśród nich polski premier! Od dawna wiadomo, że wolna i suwerenna Ukraina to gwarant wolnej Polski. To z tego powodu byliśmy pierwszym państwem, który uznał niepodległość Ukrainy. A tu polski premier rozmawia z politykami, którzy – jak Marine Le Pen – uważają, że Ukraina to rosyjska strefa wpływów. Dalej szuka sojuszu z Wiktorem Orbanem, którego minister spraw zagranicznych Péter Szijjártó został kilka tygodni temu odznaczony przez rosyjskiego prezydenta za „szerzenie przyjaźni pomiędzy narodami”. Wysokiej rangi odznaczenie zachwycony i wzruszony pan minister odebrał z rąk Siergieja Ławrowa.

Premier podkreśla, że udało się w tym gronie wypracować wspólne, bardzo krytyczne wobec działań Rosji stanowisko. Fakt, że nie podpisała się pod tym punktem Marine Le Pen niezwykle ciekawie wyjaśnił wicerzecznik PiS Radosław Fogiel: „Marie Le Pen powiedziała jasno, że ona osobiście zgadza się z tym punktem. Jednak z uwagi na to, że prezydent Francji Emmanuel Macron negocjuje deeskalację z Putinem, ona nie chce, by jej podpis był postrzegany jako ingerencja w politykę zagraniczna Francji i dlatego się wstrzymała”. Proste, prawda?

Po spotkaniu w Madrycie premier Mateusz Morawiecki zauważył, że „bardzo dobrze, że mogliśmy być dzisiaj wśród naszych przyjaciół i przekonać się, że jest inne myślenie o Europie, a nie tylko o Europie, jako o scentralizowanej strukturze zarządzanej gdzieś z dalekiej Brukseli bez względu na to, co tak naprawdę myślą obywatele”. Nie wyjaśnił, co „naprawdę myślą obywatele”, a szkoda. Szczególnie, gdy spojrzy się na badania ilustrujące, co myślą polscy obywatele o Unii Europejskiej takiej, jaka jest. A myślą bardzo dobrze, a nawet – co może wielu zaskoczyć – wyżej oceniają instytucje UE niż krajowe! W ostatnim badaniu na ten temat w końcu listopada 2021 to zaufanie do unijnych instytucji deklarowało w Polsce ponad 70% badanych!

Może jednak warto poszukać innych przyjaciół, takich, którzy mają realny wpływ na losy Unii Europejskiej, którzy będą decydować o jej przyszłości, którzy nakreślą kierunek jej rozwoju i zaproponują zmiany konieczne dla przywrócenia dynamiki Wspólnocie w świecie z rosnącą potęgą Chin, Stanami Zjednoczonymi kierującymi swoją uwagę na Azję i Pacyfik i Rosją próbującą rozbijać naszą jedność. Przynajmniej na teraz trudno było takich liderów znaleźć w Madrycie.

Maciej Zakrocki

COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL