Co na to Schuman?

19.05.2025

9 maja przypadała 75 rocznica ogłoszenia deklaracji Roberta Schumana, dokumentu, który traktujemy jako początek budowy Zjednoczonej Europy.  To w nim padła propozycja umieszczenia całej francusko-niemieckiej produkcji węgla i stali pod zarządem wspólnej Wysokiej Władzy w organizacji otwartej na udział innych krajów europejskich. To miało dać pokój. A co należy robić dzisiaj?

Recepta na pokój w Europie.

Wtedy francuski minister spraw zagranicznych dowodził, że: „umieszczenie produkcji węgla i stali pod wspólnym zarządzaniem zapewni natychmiastowe powstanie wspólnych fundamentów rozwoju gospodarczego, pierwszego etapu Federacji Europejskiej, i zmieni los regionów, długo skazanych na wytwarzanie wojennego oręża, którego były najdłużej ofiarami”. Zwracam uwagę na sformułowanie „pierwszego etapu Federacji Europejskiej”, bo wielokrotnie euro sceptycy, apelują, by wrócić do pierwotnych planów „ojców założycieli”, jednocześnie odżegnując się od choćby wypowiedzenia słowa „federacja” w kontekście przyszłości Unii Europejskiej.

Ale teraz to zostawmy. W każdym razie 9 maja tego roku liderzy unijnych instytucji: Ursula von der Leyen, Roberta Metsola i Antonio Costa spotkali się w Luxemburgu w domu narodzin Roberta Schumana, by uczcić pamięć jednego z „ojców założycieli” naszej Wspólnoty. We wspólnej deklaracji podkreślili, że „działania na rzecz pokoju w Europie, który jest istotą deklaracji Schumana, nie są jeszcze zakończone. Europa stoi po raz kolejny przed poważnymi wyzwaniami. Tuż za naszymi granicami toczy się wojna, wywołana agresją Rosji na Ukrainę. Nasilają się światowe napięcia. Zmiana klimatu wpływa na życie milionów ludzi w Europie i na całym świecie. Potwierdzamy nasze głębokie zaangażowanie na rzecz projektu europejskiego, który łączy nasze narody, a także na rzecz rozszerzenia jako najlepszej geopolitycznej inwestycji Unii Europejskiej. Podwajamy wysiłki, by zapewnić mieszkańcom Europy dalszy dobrobyt gospodarczy, większą konkurencyjność gospodarczą i postęp społeczny

Jak to zawsze podkreślamy – papier jest cierpliwy. Dlatego warto przyjrzeć się stawianym celom i realnym działaniom na ich osiągnięcie, jednocześnie pamiętając o innym ważnym zdaniu z deklaracji Schumana: „Europa nie powstanie od razu, czy też w oparciu o jeden plan. Będzie powstawała przez konkretne realizacje, tworząc najpierw rzeczywistą solidarność.”

Schuman 2.0

Nie ma wątpliwości, że w sprawie wojny w Ukrainie Wspólnota zrobiła wiele. Przekazała walczącemu państwu wsparcie wartości 150 mld euro, z czego 50 mld to pomoc typowo wojskowa. Uznała ukraińskie dążenia do członkostwa w UE i bardzo pomaga w procesie akcesji, wydała jednomyślną zgodę na rozpoczęcie negocjacji. Dopiero teraz ten proces jest wstrzymany za sprawą rządu węgierskiego, który nie zgadza się otwarcie tzw. pierwszego klastra. UE zabiega też o utrzymanie pomocy z państw spoza Unii, dowodząc, przekonując, że Ukraina walczy także o naszą wolność. Nałożyła już 16 pakietów sankcji, a właściwie już 17.  

Niektórych to akurat irytuje, że te sankcję są mało skuteczne, że tyle czasu zajmuje ich przyjmowanie, że co chwila wychodzą na jaw dziury w tym systemie. Dlatego właśnie za każdym razem, gdy pojawiał się kolejny pakiet od razu mówiono, że uruchamia się pracę nad następnym. Wyciągano bowiem wnioski, identyfikowano sposoby obchodzenia sankcji przez Rosję i próbowano je wyeliminować. Gdy np. okazało się, że „flota cieni” służy do transportowania rosyjskich surowców, to mamy działania, by ją zneutralizować. W 17-tym pakiecie na czarnej liście znalazło się 149 statków z tej floty. Czy zatem nie ma powodów do krytyki?

Oczywiście są! Zasada jednomyślności przy nakładaniu sankcji była przyczyną ich ograniczania i przeciągania czasu dochodzenia do kompromisu. Tu najczęściej znowu pojawiał się rząd Węgier, ale warto przypomnieć, że niemal każdy widział w dyskusjach o sankcjach jakieś zagrożenie dla własnego interesu. Do rangi symbolu urósł sprzeciw Belgii, by rosyjskie diamenty znalazły się na sankcyjnej liście. Władze tego kraju tłumaczyły, że 85% szlachetnych kamieni obecnych na światowym rynku trafia do Antwerpii, gdzie są obrabiane w słynnych szlifierniach, a 30 tysięcy osób ma z tego powodu pracę. Mimo tych argumentów panował niesmak, że „krwawe diamenty” dalej finansują rosyjską wojnę. A prezydent Żeleński z wyraźną irytacją przypominał, że „pokój jest wart wszystkich diamentów na świecie”. Zakaz importu z Rosji tych cennych kamieni pojawił się dopiero w 12 i 14 pakiecie sankcji, a w praktyce wszedł w życie 1 września 2024 roku.

Pewnego rodzaju wstydem jest też sprawa surowców kopalnych takich jak gaz czy ropa. Sama przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen na majowej sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego mówiła o tym z wyraźnym zażenowaniem: „Przychody z paliw kopalnych pozostają kluczowym źródłem finansowania rosyjskiej machiny wojennej. Pozwólcie, że podam dwie liczby: na początku wojny wydawaliśmy 12 miliardów euro miesięcznie na rosyjskie paliwa kopalne – 12 miliardów miesięcznie! Dziś wydajemy 1,8 miliarda euro miesięcznie. Dlatego naszym podstawowym interesem bezpieczeństwa jest zaprzestanie finansowania skarbca wojennego Putina. I w tym celu musimy przestać wydawać miliardy na rosyjski import energii”.

Komisja zaproponowała zakaz nowych kontraktów z Rosją. Na rynku spot najpóźniej do końca 2025 roku i jednocześnie zapowiedziała, że „będziemy pracować nad zakazem całego pozostałego importu rosyjskiego gazu, zarówno rurociągowego, jak i LNG, najpóźniej do końca 2027 roku”. Dotyczy to 10 państw, jeśli chodzi o gaz, trzech w przypadku ropy i siedmiu jeśli chodzi o kupno wzbogaconego uranu. Tu znowu należy spodziewać się sprzeciwu Węgier i Słowacji, ale Komisja nie ma zamiaru odpuszczać i dowodzi, że państwa te miały wystarczająco dużo czasu, by przygotować się do korzystania z alternatywnych źródeł dostaw.

Wracając do samej UE

Jakie są możliwości realizacji obietnicy z 9 maja, że podwoimy „wysiłki, by zapewnić mieszkańcom Europy dalszy dobrobyt gospodarczy, większą konkurencyjność gospodarczą i postęp społeczny”.  Tu znaków zapytania jest dużo więcej. W ostatnim czasie lista oczekiwań, że UE da, albo co najmniej pomoże znacznie się wydłużyła. By zapewnić „dobrobyt gospodarczy” wzięliśmy jako Wspólnota kredyt na Fundusz Odbudowy i Odporności, który miał rozruszać gospodarkę po pandemii. Powoli nadchodzi czas, by zacząć ów dług spłacać, nawet jeśli ostateczna data ostatniej raty przypada na koniec 2058 roku. Średnia kwota roczna na obsługę długu to 23 mld euro, a zgodnie z planem powinniśmy go zacząć spłacać poczynając od 2027 roku. Czyli na przełomie starej i nowej tzw. perspektywy finansowej lub inaczej starego i nowego, siedmioletniego budżetu UE.

Gdy zaciągano dług dużo mówiło się o zwiększeniu tzw. zasobów własnych czyli źródeł pozyskiwania własnych dochodów przez Wspólnotę poza składkami państw członkowskich. To jednak temat wrażliwy w wielu stolicach, szczególnie tych, w których rządy uważają, że więcej dochodów własnych, to więcej władzy Brukseli. Dopóki MY dajemy IM kasę, to mamy nad wszystkim kontrolę. Mamy więc sytuację groźną: nie ma zgody na nowe dochody własne, nie ma zgody na zwiększenie składki, nie ma zgody na zaciągnięcie nowego długu. Ale jest oczekiwanie, że Unia musi dać na obronność, konkurencyjność, na nowe technologie cyfrowe, na pomoc dla Ukrainy, dalej utrzymywać wysokie finansowanie polityki spójności, rolnictwa, na walkę z klimatem, dekarbonizację gospodarki, finansowanie chorób rzadkich i oczywiście na rozszerzenie, skoro  – wracam do deklaracji z 9 maja – to najlepsza „geopolityczna inwestycja Unii Europejskiej”.

Skąd pieniądze?

Bardzo ciekawa debata w tym kontekście miała miejsce podczas majowej sesji PE w Strasburgu. Jej punktem wyjścia był raport opracowany przez dwoje posłów Zygfryda Muresana z EPL i Carly Tavares z grupy socjalistów. Ma być pierwszym dokumentem Parlamentu wyrażającym stanowisko tej instytucji co do wizji przyszłych Wieloletnich Ram Finansowych (WRF). Co ważne – debata odbyła się w obecności komisarza ds. budżetu Piotra Serafina.   

Posłowie sprawozdawcy w 13 punkcie swojego dokumentu napisali, że Parlament uważa, iż ​​w obliczu wyzwań strukturalnych stojących przed Unią, WRF po 2027 r. powinny tak dostosować swoje ukierunkowanie wydatków, aby zapewnić, że Unia będzie mogła osiągnąć swoje strategiczne cele polityczne szczegółowo opisane poniżej. Te cele to: konkurencyjność, autonomia strategiczna, spójność społeczna, gospodarcza i terytorialna oraz odporność, zielone i cyfrowe transformacje, bezpieczeństwo, obrona i gotowość, działania zewnętrzne i rozszerzenie, prawa podstawowe, wartości Unii i praworządność.

Co zatem należy zrobić? Posłowie napisali tak: „​​zgodnie z powyższym opisem potrzeby budżetowe po 2027 r. będą znacznie wyższe niż kwoty przydzielone na WRF 2021–2027, a ponadto będą musiały pokryć koszty pożyczek i spłatę długu; Parlament nalega zatem, aby następne WRF zostały wyposażone w znacznie większe zasoby w porównaniu z okresem 2021–2027, odchodząc od historycznie restrykcyjnego, narzuconego sobie poziomu 1% DNB, który uniemożliwił Unii realizację jej ambicji i pozbawił ją możliwości reagowania na kryzysy i dostosowywania się do pojawiających się potrzeb”.  Przypominam – na podwyższenie składki nie ma koniecznej zgody wszystkich 27 rządów. Przynajmniej na razie.

Sprawozdawcy piszą dalej tak: „PE uważa w związku z tym, że wspólne zaciąganie pożyczek poprzez emisję obligacji UE stanowi realną opcję zapewnienia, że ​​Unia będzie miała wystarczające zasoby, aby reagować na ostre kryzysy w całej Unii, takie jak trwający kryzys w obszarze bezpieczeństwa i obrony”. Przypominam – na razie nie ma na to zgody.

Niezrażeni autorzy sprawozdania piszą w kolejnym punkcie: Parlament zwraca uwagę na „potrzebę zrównoważonych i odpornych dochodów dla budżetu Unii; wskazuje na prawnie wiążący plan działania w kierunku wprowadzenia nowych zasobów własnych w porozumieniu międzyinstytucjonalnym”. I na to nie ma zgody 27 rządów.

No to co na to komisarz ds. budżetu? W podsumowaniu debaty nie powiedział nic o podwyższaniu składki czy zaciągnięciu kolejnego długu. Wspomniał natomiast o nowych dochodach własnych tymi słowy: „Myślę, że musimy jasno powiedzieć sobie, że aby sprostać priorytetom – nawet tym najważniejszym – w odniesieniu do konkurencyjności, bezpieczeństwa, spójności i rolnictwa, o których wspomniałem na początku, nie uda nam się tego zrobić bez postępu w debacie na temat nowych zasobów własnych. Ten postęp w Radzie (czyli tam, gdzie są rządy – przyp. M.Z.) nie jest – muszę przyznać – zadowalający z perspektywy Komisji. Dlatego Komisja będzie nadal szukać nowych zasobów własnych, aby móc przedstawić odnowiony, zrównoważony pakiet z większymi szansami na ostateczne zatwierdzenie”.

Co to znaczy? Bez zmiany podejścia niektórych rządów co do roli UE jako całości w rozwiązywaniu kluczowych problemów Wspólnoty, nie tylko nie uda się niczego osiągnąć. Może natomiast dodatkowo dojść do sytuacji, kiedy to obywatele będą się od Unii odwracać upatrując w niej przyczyny porażek. Przecież żaden szef rządu nie powie, że to ja popsułem, nie wyraziłem zgody. Każdy powie: to wina Unii, że coś nie działa, nie zostało zrobione mimo obietnic. Warto, by do poważnej refleksji w wielu stolicach doszło. By liderzy spróbowali odpowiedzieć sobie na pytanie: a co  w tych okolicznościach zrobiłby Schuman? A jak nie lubią „gdybania”, to niech raz jeszcze wczytają się w te zdania z deklaracji: „„Europa nie powstanie od razu, czy też w oparciu o jeden plan. Będzie powstawała przez konkretne realizacje, tworząc najpierw rzeczywistą solidarność.” Do pracy panie i panowie!

Maciej Zakrocki

COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL