Od 4 czerwca podwojone zostały, z 25% do 50%, amerykańskie cła na import stali i aluminium. Zakomunikowano, iż celem tej zmiany jest „ochrona amerykańskiego przemysłu przed dumpingiem” oraz wzmocnienie bezpieczeństwa narodowego.
Oceniając ekonomiczne skutki tej decyzji, warto zwrócić uwagę na:
(a) wymiar fiskalny – zwiększenie amerykańskich dochodów podatkowych,
(b) podwyżka cen importu stali i aluminium, a więc surowców będących wsadem do dalszej produkcji szerokiego spektrum towarów, oznacza podwyżkę finalnych cen dla odbiorców końcowych. To największy problem związany z tego typu działaniami, gdyż stworzenie relatywnie niewielkiej liczby miejsc pracy w hutnictwie tych metali równocześnie oznaczać będzie likwidację znacznie większej ilości miejsc pracy w tych branżach, które produkują ze stali i aluminium, gdyż ich towary staną się droższe, a więc mniej konkurencyjne na rynkach międzynarodowych. Gdyby ktoś nie wierzył w takie prognozy teoretyczne, może sprawdzić, jakie były konsekwencje wprowadzenia znacznie niższych ceł, za czasów pierwszej prezydentury Donalda Trumpa: łączny ekonomiczny efekt netto był ujemny, zaś liczba miejsc pracy straconych w przemysłach, dla których stal i aluminium są dobrami wsadowymi była znacznie większa, niż liczba miejsc pracy utworzonych w hutnictwie tych metali,
(c ) towary, do produkcji których używa się tych metali, będą teraz droższe – zaś wzrost cen oznacza niższy realny poziom życia Amerykanów,
(d) należy spodziewać się kroków odwetowych ze strony tych krajów, które dotąd eksportowały największe ilości stali i aluminium do USA. Takim krajem jest Kanada, której wielkość eksportu tych metali do USA jest większa niż łączna ilość eksportu kolejnych dziewięciu eksporterów. Z kolei wzajemne okładanie się cłami oznacza podnoszenie cen – a więc równocześnie obniżanie standardu życia – dla konsumenta po obydwu stronach „linii frontu wojny handlowej”.