Ludzie lubią wiedzieć takie rzeczy, stąd dziennikarze obsługujący szczyt Rady Europejskiej dopytują o menu na posiłki dla szefów państw i rządów. No i dowiedzieliśmy się, że tym razem na lunch podano langustynki z yuzu, selerem i jabłkiem, polędwicę cielęcą z karczochami i chrupiącą polentą oraz zestaw świeżych owoców. Na kolację cannelloni z ziołami, velouté z cukinii, polędwicę z chorizo i pieprzem oraz figowe ciasto bezowe.
Aktywa dalej leżą.
Można uznać, że zadbano z klasą o wyżywienie, ale to znakomite menu, jak i świetne warunki do roboczych debat w Europa building nie dały w wielu sprawach rezultatów, na które od dawna czekamy. Przede wszystkim nie ma jasnej decyzji, co do wykorzystania przez Unię Europejską zamrożonych aktywów rosyjskich jako zastawu pod „pożyczkę reparacyjną”. Mówi się o tym już od lat, że jakieś 200 mld euro zdeponowanych przez Rosję głównie w Belgii na różne inwestycje, w tym zakupy rządowych obligacji, powinno być nie zamrożone, tylko wypłacone Ukrainie. Zwykli ludzie myślą bowiem tak: jak ktoś dokonuje zbrodniczej napaści, popełnia przestępstwa, zabija, niszczy, porywa dzieci, to trzeba mu takie pieniądze po prostu zabrać i przekazać ofierze.
Ale już prawnicy są w tej sprawie podzieleni. Jedni dowodzą, że system prawny nie powinien chronić państwa dopuszczającego się rażących naruszeń prawa międzynarodowego. Dodatkowo argumentują, że konfiskata jest dopuszczalnym środkiem zaradczym w prawie międzynarodowym, mającym na celu skłonienie – w tym wypadku Rosji – do zaprzestania agresji i wypłaty reparacji. Ale przedstawiciele inne szkoły twierdzą, że konfiskata, jako środek zaradczy to jednak złamanie prawa. Bo taki „środek zaradczy” musi być tymczasowy i odwracalny. Ma na celu zmuszenie państwa do zmiany postępowania. Jeśli postępowanie ulegnie zmianie, to taki środek musi być usunięty, a pieniądze zwrócone. A konfiskata i przekazanie pieniędzy Ukrainie byłoby w skutkach nieodwracalne.
Podnoszone są też argumenty ekonomiczne: taki krok mógłby osłabić zaufanie do euro jako waluty rezerwowej, zdestabilizować system finansowy, a stworzony precedens mógłby zachęcać innych do korzystania z pomysłu niekoniecznie w identycznych okolicznościach. Wszystko to razem spowodowało, że po wielu miesiącach dyskusji zdecydowano się na wariant ostrożny polegający na wykorzystaniu jedynie odsetek ze zgromadzonych środków Rosyjskiego Banku Centralnego czyli kwoty ok. 3 mld euro. Tyle, że to kropla w morzu potrzeb.
To skąd brać?
Tym bardziej, że w tzw. międzyczasie administracja Donalda Trumpa praktycznie przestała pomagać Ukrainie za darmo. Dostarczaną jej broń kupują de facto państwa europejskie, świadome znaczenia utrzymania zdolności armii ukraińskiej do prowadzenia działań obronnych. Oprócz zakupów uzbrojenia UE do tej pory przekazała Ukrainie prawie 180 mld euro na całą masą potrzeb tego walczącego kraju. Jednocześnie państwa członkowskie znacząco podnoszą wydatki na własne zbrojenia, często poważnie się zadłużając. Stąd nacisk na znalezienie sposobu przejęcia rosyjskich aktywów rośnie wśród przywódców, świadomych nastrojów społecznych i oczekiwań, by to jednak agresor płacił przede wszystkim.
Pod koniec września tego roku Komisja Europejska przedstawiła – jak się wydaje – bezpieczny plan, który wyraźnie zwiększa kwotę, jaka byłaby do dyspozycji Ukrainy, a jednocześnie zmniejsza wszelkie zgłaszane ryzyka. Otóż KE zaproponowała przekierowanie 176 mld euro przechowywanych przez izbę rozliczeniową Euroclear w Belgii do UE. W tym celu Unia zawarłaby z Euroclear umowę pożyczkową na 0 procent, a następnie wykorzystałaby te środki na sfinansowanie pożyczki dla Ukrainy. Ta miałaby ją spłacić tylko w razie otrzymania reparacji wojennych od Rosji. Według KE „pożyczka reparacyjna” dla Ukrainy miałaby wynieść 140 mld euro. Pozostała część gotówki należącej do Rosyjskiego Banku Centralnego, jaka znajduje się w Euroclear, zostałaby przekazana na spłatę pożyczek finansowanych z obrotu zyskami generowanymi przez zamrożone aktywa, bowiem w momencie wykorzystania zamrożonych aktywów, przestałyby one przynosić zysk.
Belgia mówi nie, chyba, że…
Pomysł został bardzo dobrze przyjęty w wielu stolicach z wyjątkiem Brukseli. Premier Belgii Bart De Wever dalej podtrzymywał wątpliwości, ale gotów był dać zielone światło, jeśli wszystkie państwa Unii dadzą mu silne gwarancje pomocy, na wypadek, gdyby sprawy potoczyły się w niedobrym kierunku. Wydawało się, że jest polityczny klimat do załatwienia w końcu tej sprawy na czwartkowej Radzie Europejskiej. Szef Rady António Costa był do tego stopnia optymistą, że idąc na spotkanie z przywódcami wraz z prezydentem Zełeńskim radośnie zakomunikował dziennikarzom, iż dzisiaj „decyzja polityczna zapadnie”. Jednak nie zapadła.
Głównym winowajcą jest dalej zdystansowany do pomysłu premier de Wever. Uznał, że Komisja Europejska nie dość, że nie uwzględniła w pełni jego obaw, to jeszcze go obraziła rozsyłając do stolic plan pożyczki reparacyjnej, zanim został on przedstawiony do konsultacji rządowi w Brukseli. Postawił szefom państw i rządów trzy warunki: „pełne uwspólnienie ryzyka”, gwarancja, że w razie konieczności zwrotu pieniędzy „każde państwo członkowskie dołoży się do tego” oraz że wszystkie inne państwa UE posiadające unieruchomione aktywa również je przejmą i dadzą pod zastaw.
Ta ostra gra flamandzkiego polityka ma też podłoże związane z krajową polityką. Jego słaby rząd koalicyjny stąpa po cienkim lodzie w kwestii finansów państwa. Od tygodni prowadzi trudne rozmowy o budżecie na 2026, wie, że musi zaproponować cięcia, co już spotkało się z ostrą krytyką związków zawodowych, które zapowiadają strajki. „Wyobraźcie sobie, że musielibyśmy zapłacić 180 miliardów euro plus odszkodowania w przyszłym roku lub za dwa lata. To kompletne szaleństwo” – mówił De Wever i tu akurat go rozumiano.
Do tematu wrócimy…
Nie mając pomysłu, jak to szybko zapiąć zastosowano stary pomysł. Do konkluzji ze szczytu wprowadzono następujący zapis: Rada Europejska jest zdecydowana zaspokajać pilne potrzeby finansowe Ukrainy w latach 2026–2027, w tym w odniesieniu do jej działań wojskowych i obronnych. W związku z tym Rada Europejska zwraca się do Komisji o jak najszybsze przedstawienie wariantów wsparcia finansowego na podstawie oceny potrzeb finansowych Ukrainy oraz zwraca się do Komisji i Rady o kontynuowanie prac, tak aby Rada Europejska powróciła do tej kwestii na kolejnym posiedzeniu. Z zastrzeżeniem prawa UE aktywa Rosji powinny pozostać unieruchomione do czasu, gdy kraj ten zakończy swoją wojnę napastniczą przeciwko Ukrainie i zrekompensuje jej szkody spowodowane tą wojną.
Czyli jak nie udaje się dogadać, to się pisze, że do sprawy wrócimy na kolejnej Radzie. A ta będzie w grudniu. António Costa, któremu przypomniano po szczycie jego optymizm na otwarciu podkreślał, że „nikt niczego nie zawetował”. I dodał: „Teraz trzeba popracować nad technicznymi, prawnymi i finansowymi aspektami wsparcia ze strony Europy. Do tej kwestii powrócimy na grudniowym posiedzeniu Rady Europejskiej”. Trzeba przyznać, że słychać było sporo głosów krytyki, że zespoły António Costy i Ursuli von der Leyen nie odrobiły dobrze lekcji przed szczytem. Były miesiące na rozwianie obaw Belgii przed kłopotami ze strony Rosji w związku z przekazaniem aktywów z Euroclear. Nie jest tak, że trudno się z kancelarią De Wevera skontaktować – jego biuro znajduje się blisko ronda Schumana, przy którym stoją budynki Rady i Komisji.
Obecny na miejscu Wołodymyr Zełenski powiedział po spotkaniu dziennikarzom, że Rosja musi zapłacić za swoją inwazję, wezwał ponownie UE do realizacji propozycji Komisji wykorzystania zamrożonych aktywów, dodając, że uważa, iż przywódcy są „bliscy” porozumienia. „Jeśli Rosja sprowadziła wojnę na nasz kraj, to musi za nią zapłacić” – powiedział.
Co jeszcze odkładamy na później?
Finał tej sprawy był największym rozczarowaniem, ale i inne tematy szczytu zostały załatwione podobnie czyli zapisem, że „do sprawy wrócimy”. Premier Donald Tusk na swoim briefingu próbował przekonać dziennikarzy, że w bardzo ważnej dla Polski sprawie nastąpiła znacząca zmiana. Chodzi o tzw. ETS2. To unijny system handlu emisjami dwutlenku węgla, który obejmie emisję tego gazu powstającą w wyniku spalania paliw w transporcie drogowym czy w budownictwie podczas ogrzewania mieszkań. Akurat w Polsce mamy tych emisji dużo, stąd obawa o duże koszty wynikające z opłat emisyjnych. „Udało się dla nas wpisać kluczowe słowo, czyli rewizję. To oznacza jeszcze nie gwarancję, ale możliwość zablokowania tego w taki sposób, by nie weszło w roku 2027” – podkreślił premier.
Według Donalda Tuska zostawienie furtki do rewizji ETS2 to poważny zwrot w europejskiej polityce klimatycznej. „To, co było dla mnie najważniejsze i o czym wcześniej uprzedzaliśmy, to rozmontowanie tego zagrożenia szczególnie dla polskich gospodarstw domowych i użytkowników samochodów, czyli związanego z ETS2, tą opłatą czy podatkiem klimatycznym” – powiedział.
Trudno podzielać optymizm pana premiera, bo naprawdę te zapisy są tak „na okrągło”, że nie można mieć pewności, jak to się dalej potoczy. Weźmy na przykład głośną sprawę zakazu rejestracji nowych samochodów spalinowych od 2035 roku. Od miesięcy mówi się, że już, chwila, moment i ten zakaz zostanie zniesiony. I co w tej sprawie ustalili liderzy w miniony czwartek? Zajrzyjmy do konkluzji, a w nich w punkcie 42 czytamy: Rada z zadowoleniem przyjmuje fakt, że Komisja zamierza poczynić postępy w sprawie przeglądu przewidzianego na podstawie rozporządzenia określającego normy emisji CO2 dla samochodów osobowych i dostawczych, i apeluje o szybkie przedstawienie tego wniosku, z uwzględnieniem neutralności technologicznej i materiałów europejskiego pochodzenia. Czyż nie byłoby bardziej jasne, gdyby napisano, że Rada apeluje do Komisji o przedstawienie dokumentu likwidującego przyjęty zapis o zakazie dla aut spalinowych?
Reasumując bardzo dużo z tego szczytu zostanie niedopowiedzeń i zapowiedzi, że „do tematu się powróci”. Może to efekt czegoś, co szef Rady zapowiadał i mówił, że jest dumny z tego pomysłu. Otóż przyjął za punkt honoru obejmując urząd przewodniczącego, że pod jego kierownictwem Rady będą jednodniowe. To kuszące dla szefów państw i rządów, z których każdy ma tysiące spraw na głowie w swoim kraju i chętnie szybko wyleci z Brukseli. Ostatni szczyt trwał 12 i pół godziny. Tyle, że sprawie, która po raz pierwszy w dziejach UE pojawiła się na Radzie Europejskiej, czyli mieszkalnictwu poświęcono 40 minut, mimo, że właściwie wszyscy uważają, że Europa przeżywa wielki kryzys w tej dziedzinie.
Jakie cenne wnioski wynikają z tej 40-to minutowej rozmowy? Są one w 53 i 54 punkcie konkluzji: – W związku z problemami mieszkaniowymi, w obliczu których stoi wielu obywateli Unii Europejskiej, m.in. w zakresie dostępu do przystępnych cenowo mieszkań, Rada Europejska omówiła różne aspekty tej palącej kwestii.
– Rada Europejska wzywa Komisję do szybkiego przedstawienia ambitnego i kompleksowego planu dotyczącego przystępnych cenowo mieszkań, którego celem powinno być wspieranie państw członkowskich w ich wysiłkach, w tym w kontekście programu upraszczania, i uzupełnianie tych wysiłków, z należytym uwzględnieniem zasady pomocniczości i kompetencji krajowych.
A potem ludzie mają pretensje do Unii, że tego nie załatwiła, tamtego nie zabezpieczyła, a tego nie wprowadziła. Tymczasem to rządy nie „dowożą” wielu spraw zgodnie z oczekiwaniami obywateli. Ci mogą tylko się wkurzyć czytając menu ze szczytu. Dobrze zjedli, to na pewno. I dobrze, że na deser było ciasto figowe z bezami, a nie sama figa, na dodatek z makiem.
Maciej Zakrocki






