Ciekawe czasy?

12.06.2023

Miniony tydzień zaczął się od wyroku TSUE, który dla polskiego rządu i Prezydenta jest miażdżący: nowelizacja prawa o ustroju sądów powszechnych, ustawy o Sądzie Najwyższym, system dyscyplinarny wobec sędziów – wszystko to narusza prawo UE. Zbigniew Ziobro uznał, że wyrok wydali sędziowie nieznający traktatów i podejrzewa, że to wyrok na polityczne zamówienie. A Prezydent Andrzej Duda zachęcał w orędziu do współpracy ponad podziałami politycznymi w sprawach związanych z polską prezydencją w Radzie w 2025 roku.

Wyrok

Na ten wyrok czekaliśmy z dużym zainteresowaniem, bowiem wiadomo było, że wyjaśni wiele spraw od lat zatruwających nasz wymiar sprawiedliwości. Trybunał pracował nad oceną skargi złożonej przez Komisję Europejską w kwietniu 2021 roku. Było w niej wiele spraw, ale najwięcej emocji budziły zapisy ustawy zwanej potocznie „kagańcową”. Zakazała ona wszystkim sądom krajowym weryfikacji  wymogów dotyczących gwarancji „niezawisłego i bezstronnego sądu ustanowionego uprzednio na mocy ustawy” (tzw. testu niezależności), a także uznała takie badanie za sędziowskie przewinienie dyscyplinarne. Innym ważnym elementem była sama Izba Dyscyplinarna, której powołanie i kompetencje także uznano za sprzeczne w prawem Unii.  Jak wiemy, w tzw. międzyczasie pojawiła się nowelizacja prezydencka likwidująca Izbę i powołująca na jej miejsce Izbę Odpowiedzialności Zawodowej.

Nie ma miejsca, by to wszystko teraz przypominać, natomiast warto zwrócić uwagę, że w KAŻDEJ sprawie objętej skargą Komisji Europejskiej TSUE orzekł jednoznacznie: Polska uchybiła zobowiązaniom wynikającym z traktatu o Unii Europejskiej! Jak należało się spodziewać Zbigniew Ziobro nie odniósł się merytorycznie do 91 stron wyroku z uzasadnieniem, tylko przypomniał, że mijają dwa lata, odkąd media europejskie ujawniły gigantyczną aferę, wskazującą, że TSUE jest skorumpowany i uwikłany w afery polityczne, a wyroki pisane są na polowaniach i bankietach. „Do dzisiaj nie otrzymaliśmy wyjaśnień. Mamy więc tutaj do czynienia z rozstrzygnięciem politycznym, a TSUE jest skompromitowanym sądem”. Pan minister wyraził też obawę, czy sędziowie tego Trybunału znają w ogóle unijne traktaty. Jak mówi młodzież: krótka piłka.

Wyrok odczytywał sędzia Jan Passer z Czech, absolwent wydziału prawa Uniwersytetu Karola w Pradze i Uniwersytetu w Sztokholmie, doświadczony, ceniony 49-letni prawnik. Z doświadczeń polskich wiemy, że aby dostać się do TSUE to trzeba nie tylko mieć krajową rekomendację, ale przejść surową weryfikację i zatwierdzenie przez Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy. Tej weryfikacji dokonuje tzw. Komitet 255 składający się siedmiu osobistości wybranych spośród byłych członków TSUE, członków krajowych sądów najwyższych i prawników o uznanej kompetencji, a jedną z kandydatur proponuje Parlament Europejski. Opisuje to art. 255 traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej, stąd nazwa tego organu. Trzeba mieć sporo tupetu, by z taką pogardą mówić o sędziach TSUE.

Na dodatek

Jakby tego było mało, Komisja Europejska postanowiła uruchomić kolejną procedurę wobec Polski, co w żargonie unijnym określa się jako „postępowanie w sprawie uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego za naruszenie prawa UE”. „Nowa ustawa powołująca specjalną komisję nadmiernie ingeruje w proces demokratyczny. Polska ma 21 dni na odpowiedź” – brzmiał komunikat na Twitterze KE wydany w południe 8 czerwca. Chodzi o oczywiście o ustawę „Lex Tusk”, którą – przypomnę – tak komentował dr Łukasz Bernatowicz, prezes  Związku Pracodawców BCC:  „Powstaje komisja, która bez jakichkolwiek podstaw wynikających z naszego systemu prawnego będzie mogła na kilka miesięcy przed wyborami eliminować z życia politycznego i publicznego przedstawicieli opozycji. Jak to nazwać, jeśli nie prześladowaniem opozycji?

Dla wszystkich jest przecież jasne, jaki cel przyświeca powołaniu tej komisji i że nie ma to nic wspólnego z zasadami demokratycznego państwa. W wypowiedzi dla korespondenta TVN24 z Brukseli Macieja Sokołowskiego komisarz Didier Reynders znajdujemy wyjaśnienie przyczyny szybkiego działania KE i krótkiego terminu dla polskiego rządu na reakcję: „Przesłałem pismo do Polski, mówiąc, że jesteśmy zaniepokojeni nową ustawą. Bardzo trudno jest się zgodzić z takim procesem, który może pozbawić obywateli ich praw. Musiałem natychmiast zareagować i prosiłem kolegium komisarzy o przygotowanie postępowania naruszeniowego, jeśli będzie to potrzebne. I rzeczywiście tydzień później służby prawne rozpoczęły procedurę naruszeniową. Będziemy działać szybko. Powiedzieliśmy już, że damy stronie polskiej trzy tygodnie na odpowiedź, ponieważ ta sprawa musi szybko trafić do sądu”.

Po raz kolejny wraca pytanie, czemu rządzący robią tak wiele, by Polska, polscy samorządowcy, przedsiębiorcy nie mogli skorzystać ze środków z KPO? Czy walka o twardy elektorat wszystko uzasadnia? Czemu wymyślane jest kolejne prawo, które może spowodować jeszcze większe komplikacje? Przecież gdy rząd węgierski – mówiąc potocznie – przegiął budując niepraworządny system w państwie, to Komisja Europejska uruchomiła mechanizm „pieniądze za praworządność”!  Jak przypominał niedawno w debacie w Parlamencie Europejskim komisarz ds. budżetu Johannes Hahn: „W grudniu ubiegłego roku Rada przyjęła decyzję wykonawczą, która zawiesiła 55% środków na trzy programy operacyjne w ramach polityki spójności. Odpowiada to łącznej kwocie ok. 6,3 mld euro na lata 2021-2127”. To się stało i nie wolno sądzić, że Komisja się nie odważy podobnego ruchu wykonać wobec Polski. Liczenie na to, że wojna, że jesteśmy ważnym krajem frontowym, że pomagamy Ukrainie wystarczy na taryfę ulgową jest błędem.

Prezydent

Do tego wszystkiego zaskakujący ruch wykonał Prezydent Andrzej Duda. Gdy pojawiła się informacja, że wygłosi orędzie spodziewano się, że powie coś o wyroku TSUE, bo w końcu dotyczy on ustaw, które Prezydent podpisał. Może coś powie o obecnym TK, w którym leży jego ustawa czekająca na ocenę, co także blokuje pieniądze z KPO? Ewentualnie odniesie się do ciekawego sporu, jaki zrodziło orzeczenie TK, że miał prawo ułaskawić Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika przed ostatecznym wyrokiem, a wyrokiem Sądu Najwyższego, że nie mógł tego jednak zrobić.

Tymczasem Prezydent przypomniał decyzję Polaków sprzed 20 lat w referendum europejskim, przyznał, że to była dobra decyzja, bo Polska na członkostwie w UE zyskała, ale potem co najmniej zaskoczył. Zapowiedział bowiem, że skieruje do sejmu ustawę opisującą jego wyobrażenie, jak powinna wyglądać relacja między głową państwa, sejmem i senatem podczas prezydencji Polski w 2025 roku! „To ważny sprawdzian dla wszystkich sił politycznych – sprawdzian tego, które z nich chcą współpracy na rzecz realizacji naszych celów w Unii Europejskiej. Dlatego apeluję, żeby ustawa przyjęta została niezwłocznie” – mówił Andrzej Duda.

Nawet przedstawiciel rządu Zjednoczonej Prawicy, minister do spraw europejskich Szymon Szynkowski vel Sęk nie krył zaskoczenia. W wywiadzie dla Polskiego Radia dyplomatycznie ocenił, że:

Prezydencki projekt ustawy w sprawie współpracy władz w polityce europejskiej to bardzo daleko idąca propozycja, która ingeruje w materię konstytucyjną”. Co tam jest w tym projekcie, że wzbudziło takie zakłopotanie pana ministra? Otóż prezydent chce mieć prawo do wyrażania zgody lub nie co do kandydatów desygnowanych przez rząd do unijnych instytucji. Ponadto zgodnie z proponowanymi przepisami, rząd przekazuje prezydentowi „niezwłocznie po ich otrzymaniu”, dokumenty UE podlegające konsultacjom z państwami członkowskimi w związku z posiedzeniem Rady Europejskiej lub posiedzeniem międzynarodowym z udziałem Unii Europejskiej, a także oceny tych dokumentów sformułowane przez właściwe instytucje lub organy UE. Decyzję w sprawie polskiego stanowiska na posiedzenie Rady Europejskiej lub na posiedzenie międzynarodowe z udziałem UE rząd ma też podejmować w porozumieniu z głową państwa.

Andrzej Duda chce też chyba odświeżyć słynny spór o fotel, bowiem w projekcie ustawy czytamy, że „prezydent może wziąć udział w posiedzeniu Rady Europejskiej oraz w posiedzeniu międzynarodowym z udziałem Unii Europejskiej, na którym przewidziana jest obecność szefów państw lub rządów państw członkowskich, w szczególności jeżeli jest to uzasadnione interesem ochrony suwerenności i bezpieczeństwa państwa oraz nienaruszalności i niepodzielności jego terytorium

Mieliśmy już często gorszący spór między Prezydentem Lechem Kaczyńskim a premierem Donaldem Tuskiem. Panowie niemal ścigali się, kto pierwszy doleci do Brukseli i zasiądzie na fotelu podczas Rady Europejskiej. By przeciąć ten stan, rząd skierował pytanie do Trybunału Konstytucyjnego, który w maju 2009 roku orzekł: prezydent może brać udział w szczytach Unii Europejskiej, jeśli uzna to za konieczne. Powinien jednak współpracować z premierem. To szef rządu przewodzi delegacji.

Do tego orzeczenia doszły też konkretne zmiany regulaminowe Rady określające liczbę osób na zamkniętych posiedzeniach. W każdym razie od tamtej pory nigdy nie było już sporu, kto reprezentuje Polskę podczas spotkania Rady Europejskiej.

Dokąd to zmierza?

Niektórzy się niecierpliwią, gdy pojawia się powyższe pytanie. Przekonują, że trzeba poczekać do jesiennych wyborów i wszystkie problemy się skończą. Po pierwsze nie wiadomo, jakim wynikiem zakończą się wybory, czy dojdzie do zmiany władzy, jaka większość ostatecznie się wyłoni? Rzeczywiście przejęcie sterów rządowych przez proeuropejską opozycję może przynieść złagodzenie, a potem zamknięcie wszystkich spornych spraw, które blokują pieniądze z KPO czy wywołują straty w wyniku nałożonych na Polskę kar. To z kolei odsunie groźbę utraty prezydencji, ale nie zamknie dyskusji  przyszłego rządu z panem Prezydentem Andrzejem Dudą, który będzie w 2025 roku dopiero kończył drugą kadencję.

A jak to może wyglądać w praktyce, to drobną próbkę mamy w reakcji lidera PO Donalda Tuska na orędzie Prezydenta: „Jeśli to jest próba uniemożliwienia przyszłemu rządowi prowadzenia spraw europejskich, byłby to groźny sygnał, więc też mój apel do prezydenta Dudy: zostawcie już te sprawy następcom. Wasi następcy po wyborach będą bez porównania bardziej kompetentni od was” – mówił były szef Rady europejskiej. I dodał: „To dobry moment, żeby wreszcie zamilczeć. Jeśli nie możecie nic pozytywnego i dobrego zrobić, wykorzystując naszą pozycję w Europie, to przynajmniej przestańcie zasypywać nas orędziami, inicjatywami i innymi niepoważnymi pomysłami”.

Dla jednych powiedzenie: „obyś żył w ciekawych czasach”, to tylko powiedzenie. Ale eksperci twierdzą, że jest to stare chińskie przekleństwo.

Maciej Zakrocki

COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL