Kamienie u szyi

18.11.2022

Od tygodnia, może dwóch, docierają do nas informacje, że grupa skupiona wokół premiera Mateusza Morawieckiego nalega, by zmienić podejście do Komisji Europejskiej, szukać dialogu i możliwe jak najszybciej doprowadzić do uruchomienia pieniędzy z KPO. Wydaje się, że premier przekonał do swoich racji prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który jeszcze niedawno o rozmowach z KE mówił: „dosyć tego”, a teraz daje znać, że na jakieś ustępstwa może trzeba będzie pójść. Rodzi to oczywiste pytanie: to po jakiego diabła straciliśmy tyle czasu?!

Według poufnych informacji 8 listopada na naradzie najważniejszych polityków PiS zapadła decyzja, by znaleźć kompromis z Brukselą ws. funduszy unijnych i Krajowego Planu Odbudowy. „Jeśli nie załatwimy tego w ciągu kwartału, to już do wyborów parlamentarnych nie osiągniemy w tym zakresie nic” – mówi wp.pl ważny przedstawiciel rządu.

Sam szef rządu też już bardziej jasno nie mógł powiedzieć jakim błędem jest brak unijnych pieniędzy, jak to uczynił na konferencji prasowej 14 listopada. „Środki grantowe mają najwyższą wartość” (…)To nie jest tak, że dziś możemy bezkosztowo czy w łatwy sposób pozyskać te pieniądze na rynku, jak niektórzy przekonują”. I tu zwrócił uwagę, że „rentowność polskich obligacji poszybowała w górę”. Po czym sięgnął po broń ciężkiego kalibru: „Apeluję do wszystkich, aby we właściwy sposób zrozumieli to, w jak kluczowym momencie geopolitycznym znalazła się dziś Rzeczpospolita. Dziś potrzebne są wszystkie środki. Środki unijne wzmacniają polską suwerenność, wzmacniają polską niepodległość”.

Pytanie, czy należy uznać, że pan premier tak myśli w ogóle, czy teraz. Bo można przecież sięgnąć do wypowiedzi z 8 października 2018 roku, kiedy mówił: „Środki unijne są ważne, cieszymy się z nich, bo pomagają odnawiać chodniki, ale dużo więcej dobra przynosi rząd Prawa i Sprawiedliwości i właśnie dlatego będziemy dalej wprowadzać nasze zmiany” czy niedawnej, z 16 lipca tego roku, kiedy mówił, że środki z UE „nadal są bardzo potrzebne, ale nie tak bardzo, jak kiedyś”.

Co mówi prezes?

Ktoś powie, że nie ważne co mówi premier, ale prezes. Jarosław Kaczyński jeszcze niedawno też bagatelizował udział pieniędzy unijnych w naszym rozwoju. 15 października na spotkaniu w Częstochowie zachęcał swoich wyborców, by nie myśleli, że „Polska rozwija się głównie dzięki środkom europejskim. To jest ciągle dość znaczący, ale margines środków przeznaczanych na rozwój, a KPO jest marginesem całości”. No, skoro „margines”, to rzeczywiście nie ma co ulegać presji Brukseli. Ale najprawdopodobniej Mateuszowi Morawieckiemu udało się przekonać lidera PiS-u, że sytuacja finansów publicznych jest dramatyczna, że na samą obsługę długu w przyszłym roku potrzeba 66 mld zł, podczas gdy w tym roku było to „zaledwie” 26 mld. Na dodatek pod koniec października rentowność polskich obligacji 10-letnich przekraczała 9 proc, co pokazuje, że chętnych, by je kupować nie ma zbyt wielu, a jeśli już kupią, to będzie to dalszy wzrost zadłużenia i obciążenie długiem młodego pokolenia w niebywałej skali. Ludzie z obozu premiera dobrze wiedzą, że można poprawić sytuację przy pomocy pieniędzy z KPO i nie zakłóconych płatności z tradycyjnego budżetu UE. A przecież i te są zagrożone po tym , jak się okazało, że polski sam się przyznał, iż nie wypełnił kryteriów z Kart Praw Podstawowych, co „z automatu” każe Komisji Europejskiej wstrzymać wypłaty. To na szczęście dotarło do Głównego Decydenta i dał on przyzwolenie na zmianę kursu wobec „Brukseli”, nawet kosztem utraty koalicjanta, czyli Solidarnej Polski i ryzyka rządzenia w mniejszości.

Problem z Solidarną Polską

„Próbujemy się dogadywać, również będziemy przekonywać ministra Ziobro, że jest to jednak potrzebne dla Polski. Jakieś właśnie dogadanie się z Unią” – mówił 15 listopada poseł PiS Marek Suski. Jak twierdzą uznani komentatorzy polskiej sceny politycznej, jak mówi Marek Suski, to znaczy, że mówi prezes Kaczyński. Oby mieli rację, bo przecież jeszcze niedawno poseł Suski porównywał członkostwo w Unii Europejskiej do okupacji niemieckiej i sowieckiej…

Niestety trudno jest mieć nadzieję, że do „dogadywania”, „przekonywania” Zbigniewa Ziobry dojdzie. Ten polityk konsekwentnie trzyma linię wrogą wobec dialogu z Komisją Europejską, czego symbolem była jego niedawna wypowiedź do sejmowych dziennikarzy, biegnących za ministrem i proszących, by łaskawie im coś powiedział. Na koniec tego upokarzania dziennikarzy Zbigniew Ziobro powiedział: „z oszustami się nie rozmawia”. Tymczasem opozycja chce przeprowadzić test: kto i co będzie dla rządzących ważniejszy? Złożyła wniosek o wotum nieufności dla ministra sprawiedliwości i liczy, że sejmowe głosowanie nad nim pokaże, jaka opcja w obozie władzy wygrywa: konfrontacji z instytucjami UE bez pieniędzy czy dialogu z uruchomionymi w końcu płatnościami. „Skoro jedyną przeszkodą do odblokowania środków europejskich jest zmiana bardzo złych ustaw z zakresu wymiaru sprawiedliwości, które firmował Zbigniew Ziobro, skoro przeszkodą jest weto zgłaszane przez Ziobrę, to mówimy: sprawdzam” – wyjaśniał Borys Budka z KO.

W reakcji na ten ruch sam premier Mateusz Morawiecki, któremu Zbigniew Ziobro przeszkadza, zareagował sztampowo. „Zjednoczona Prawica jest partią, jak to mówią komentatorzy amerykańscy o swoich partiach, dużego namiotu. Mamy różne grupy, różnych koalicjantów. Solidarna Polska jest naszym bardzo ważnym koalicjantem i oczywiście będziemy bronić jedności Zjednoczonej Prawicy” – mówił 14 listopada podczas konferencji w Bydgoszczy premier. Pytanie tylko jest takie, czy trzyma się w namiocie kogoś, kto utrudnia życie wszystkim pozostałym, a nawet ma negatywny wpływ na życie tych, którzy swój namiot rozbili w pobliżu, a zaczyna im już brakować wody, chleba, energii.

Jak zagrać w Komisją Europejską?

Do pełni obrazu sytuacji, dodajmy dość zamazanego, należy jeszcze dołączyć misje do Brukseli ministra ds. europejskich Szymona Szynkowskiego vel Sęka. Po pierwszym dniu rozmów w Komisji Europejskiej w ubiegłym tygodniu mówił dyplomatycznie o wymianie poglądów co do wzajemnych oczekiwań, że będą trwały prace, by zobaczyć „gdzie możemy się spotkać z tym kompromisem”. Dociskany, czy rząd gotowy jest na zmiany legislacyjne, które rozwieją wątpliwości Komisji Europejskiej co do niezależności nowej Izby Dyscyplinarnej pan minister ich nie wykluczył mówiąc: „Jeśli w trakcie rozmów okazałoby się, że pewne kwestie nienaruszające pryncypiów jakichś doprecyzowań legislacyjnych wymagają to nie zamykamy tej ścieżki”. Był to zatem sygnał, że rząd jest gotów pójść na ustępstwa mimo sprzeciwów Solidarnej Polski, ale i Prezydenta RP, który także uważa, że jego ustawa o Izbie Dyscyplinarnej zamknęła temat.

Kolejnym dowodem pójścia na rękę Komisji były nieoficjalne sygnały, że Polska nawet nie będzie już proponowała własnych rozwiązań, ale chce dostać z Komisji Europejskiej dokładny opis tego, co musi zostać zmienione i według tych wskazówek rząd zmieni nasze prawo. To już naprawdę wyglądało na desperację, bo gdzie postawa godnościowa i jak tu sprzedać opinii publicznej informację, że brukselscy biurokraci piszą polskie ustawy. To dlatego w wywiadzie dla radia ZET Szymon Szynkowski vel Sęk podkreślał: „Oczekujemy od Komisji Europejskiej konkretów, ale nie w formie postulatów Komisji, które mamy wdrożyć. (…) Nie jadę do Brukseli po propozycje legislacyjne ze strony KE, bo byłoby to postawieniem sprawy na głowie, tylko jadę, by rozmawiać o wzajemnych zobowiązaniach. Polska wypełniła je w 95 proc. i jest gotowa wypełnić w pozostałych 5 proc.

Najcięższy kamień. Te 5 proc. dotyczy najbardziej spornego punktu w opinii rządu, a przede wszystkim Solidarnej Polski. Chodzi o kamień milowy, pod którym rząd się podpisał, a który brzmi tak: „zapewni się, aby – w przypadku pojawienia się poważnych wątpliwości w tym zakresie – właściwy sąd miał możliwość przeprowadzenia w ramach postępowania sądowego weryfikacji, czy dany sędzia spełnia wymogi niezawisłości, bezstronności i „bycia powołanym na mocy ustawy” zgodnie z art. 19 Traktatu UE, przy czym weryfikacji tej nie można uznać za przewinienie dyscyplinarne”.

Dziennikarze Dziennika Gazety Prawnej postanowili przyjrzeć się tej sprawie i w swojej publikacji z 17 listopada napisali: „Obecnie jest tak, że wnioski o takie badanie mogą zgłosić wyłącznie strony postępowania. Po zmianach jednak mogliby to robić sędziowie wobec innych sędziów (czego domaga się KE). Możemy wprowadzić test bezstronności ex officio (z urzędu – przyp. „DGP”). Skoro takie uprawnienie mają strony, to co za różnica, czy będzie miał je jeszcze ktoś” – powiedział dziennikowi polityk PiS-u. „Jeśli będzie kwestionowanie statusu sędziów, to my wychodzimy z rządu” – jasno stawia sprawę anonimowy polityk Solidarnej Polski, który rozmawiał z „DGP”.

I tak kręci się to błędne koło, czas leci, bo na Nowogrodzkiej cały czas się kalkuluje: brnąć dalej bez pieniędzy z UE, ale z pewną większością rządzącą, czy ryzykować rząd mniejszościowy, założyć kamień milowy na szyję Solidarnej Polski i pozwolić jej zatonąć?

Zostaniemy sami na placu boju?

Być może poznamy odpowiedź na ten dylemat szybko. Gdy kończę pisać ten tekst minister Szymon Szynkowski vel Sęk zmierza na spotkanie Rady ds. Ogólnych w Brukseli, na której ma być omawiana sprawa … Węgier. To wobec rządu Wiktora Orbana Komisja Europejska uruchomiła po raz pierwszy w historii procedurę warunkowości czy inaczej „pieniądze za praworządność” co spowodować może wstrzymanie wypłat z normalnego budżetu UE, a i dalej nie zatwierdza się węgierskiego KPO z powodów łamania zasad praworządności i przepisów sprzyjających korupcji. Komisja Europejska dała czas do tej soboty, 19 listopada, na przyjęcie przez władze Węgier określonych przez nią 17 środków, aby rozwiać obawy dotyczące demokracji i rządów prawa. W przeciwnym razie Węgry stracą część z 7,5 miliarda euro lub całość. Gdy do soboty rząd Orbana przedstawi plan działania, Komisja zaprezentuje swoją ocenę planu, prawdopodobnie 30 listopada. 6 grudnia ministrowie finansów UE formalnie wypowiedzą się, czy uwolnić pieniądze dla Węgier. Ale w Brukseli mówi się, że sprawa jest załatwiona!

To by oznaczało, że ten niesforny Orban znowu sprytnie zagrał i zdobył punkty zarówno na „politycznym rynku wewnętrznym” pokazując jak dzielnie walczył z Brukselą, ale i w instytucjach Wspólnoty, w których dalej jest gościem, z którym da się w końcu dogadać. Polska zostałaby kompletnie sama i jedyna, bez pieniędzy na rozwój w czasie poważnego kryzysu. Panowie, warto?

Maciej Zakrocki

COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL