Mur w głowie.

06.10.2025

W minioną środę, gdy trwał nieformalny szczyt Rady Europejskiej w Kopenhadze poświęcony naszej obronności, wraz z grupą polskich członków Team Europe Direct, byłem na spotkaniu z Andriusem Kubiliusem. To pierwszy w historii UE komisarz ds. obrony i przestrzeni kosmicznej. Na pytanie, czy szybko powstanie „mur dronów” wzdłuż wschodniej granicy Wspólnoty powiedział: „By zbudować ten mur, najpierw musimy zburzyć te istniejące w wielu głowach”.  

Świadomość zagrożeń

Jak prawdziwa to konstatacja okazało się, gdy z Kopenhagi zaczęły docierać do nas informacje, co udało się szefom państw i rządów naszej Unii ustalić. Bo były to doniesienia rozczarowujące. Spodziewano się bowiem, że po rosyjskim ataku dronów na kilka państw Wspólnoty, po naruszeniu przestrzeni powietrznej Estonii przez wrogie myśliwce, po wielu innych mniejszych incydentach i niemal codziennych atakach na naszą cyberprzestrzeń, determinacja do stanowczych działań będzie na szczycie dominować. Że liderzy zaproponują – tu odwołam się do innego określenia komisarza Kubiliusa  – „podejście do obrony na miarę Big-bangu”.  

Nadzieje, że tak będzie wynikały chociażby z faktu, że do Kopenhagi wysłano supernowoczesną niemiecką fregatę do obrony powietrznej FGS Hamburg, która była dodatkowym środkiem do zapewnienia bezpieczeństwa obradującym politykom. „Okręt przyczyni się do wzmocnienia nadzoru przestrzeni powietrznej Danii w związku ze zbliżającym się szczytem UE w Kopenhadze” – poinformowało ministerstwo obrony w oświadczeniu. Jednocześnie Dania podjęła decyzję o wprowadzeniu zakazu lotów wszystkich cywilnych dronów od poniedziałku do piątku w tygodniu szczytu po tym, jak w poprzedni weekend zaobserwowano „bezzałogowe statki powietrzne” nad kilkoma obiektami wojskowymi. Duńskie Ministerstwo Transportu w komunikacie na ten temat wyjaśniało przyczyny decyzji: „chodzi o to, by wyeliminować ryzyko pomylenia wrogich dronów z legalnymi dronami i odwrotnie”.

Odpowiedni nastrój do spotkania zbudowała też gospodyni, premier Danii Mette Frederiksen, która ostrzegała bardzo wyraźnie: „Nie chodzi tylko o ataki hybrydowe. W Europie toczy się obecnie wojna hybrydowa”. I dodała, że Europa musi w końcu z całą powagą dostrzec „jak dużym zagrożeniem jest Rosja”.

Warto tu przypomnieć też ocenę sytuacji szefów unijnych instytucji obecnych w Kopenhadze czyli Komisji Europejskiej i Rady. Ursula von der Leyen w swoim niedawnym Orędziu o stanie Unii mówiła wyraźnie czego pilnie potrzebujemy.  „Nie ma wątpliwości: wschodnia flanka Europy zapewnia bezpieczeństwo całej Europie, od Morza Bałtyckiego po Morze Czarne”. By można to było robić skutecznie potrzebujemy „niezależnych środków strategicznych”, które Komisja zawarła w inicjatywie  Eastern Flank Watch.  Jej rdzeniem jest „mur dronów”, a poza nim tarcza obrony powietrznej i tarcza obrony kosmicznej. Oczywiście Komisja Europejska jest od przedstawiania propozycji rozwiązań, ale oczekuje, że rządy w poczuciu odpowiedzialności i zrozumienia powagi chwili, propozycje przekują w działania.

Antonio Costa przypominał w Kopenhadze, że już „w marcu europejscy przywódcy uzgodnili priorytetowe zadania, na których powinniśmy się skupić w ramach działań na rzecz bezpieczeństwa wszystkich Europejczyków. Są to między innymi obrona powietrzna i przeciwrakietowa, artyleria, drony i systemy antydronowe, mobilność wojskowa i cyberodporność”. Można zatem było się spodziewać, że już nie będzie problemów z pójściem dalej i że nawet na tym nieformalnym szczycie zielone światło otrzyma pomysł „muru dronów” i innych elementów Eastern Flank Watch. Trzeba przyznać, że większość szefów państw i rządów była gotowa to światło zapalić, ale nie wszyscy.

Sceptycy

Drony i antydrony są priorytetem” – powiedział dziennikarzom prezydent Francji Emmanuel Macron. „Ale musimy jasno powiedzieć: nie ma idealnego muru dla Europy, mówimy o granicy o długości 3000 kilometrów. Czy uważacie, że jest to całkowicie wykonalne? Odpowiedź brzmi: „nie”.

Giorgia Meloni z Włoch i Kyriakos Mitsotakis z Grecji stwierdzili podczas spotkania w Kopenhadze, że europejskie projekty obronne powinny przynosić korzyści całemu blokowi, a nie tylko jego wschodniej flance. Zareagował na to premier Finlandii Petteri Orpo przypominając, że „Przez ostatnie dwie dekady wykazywaliśmy solidarność, na przykład w kwestii COVID-19, gospodarki i migracji. Teraz nadszedł czas, aby okazać solidarność w kwestii bezpieczeństwa”.

Według przecieków z sali obrad kanclerz Niemiec Friedrich Merz skrytykował plan, używając, – jak to określił jeden z dyplomatów – „bardzo ostrych słów”. Może to echo opinii, jakie w Niemczech dominują wśród polityków „głównego nurtu”, a ich przykładem niech będzie wypowiedź dla popularnego Politico Hannah Neumann, posłanki niemieckiej Partii Zielonych i członkini Komisji Bezpieczeństwa i Obrony Parlamentu Europejskiego: „Mam nadzieję, że nikt nie postrzega muru dronów jako łatwego rozwiązania naszych problemów obronnych. Mur dronów nie ochroni nas przed cyberatakami, nie pomoże też w obronie przeciwlotniczej, produkcji amunicji ani w poważniejszych kwestiach związanych ze strukturami decyzyjnymi i zasadami wsparcia w razie zagrożenia”.

Na te głosy zareagował premier Donald Tusk: „Oczywiście, jesteśmy realistami… nie oczekujemy na przykład muru z dronów na naszej granicy, który w 100 procentach wyeliminuje wszelkie zagrożenia. Jeśli ktoś szuka stuprocentowych gwarancji bezpieczeństwa, niczego nie znajdzie. My, jako NATO, jako Europa, musimy szukać metod, które maksymalizują nasze bezpieczeństwo”. I może to przekonało liderów, by nie utopić pomysłu do końca. Ustalono, że „wrócimy do tematu” na formalnym szczycie 23-24 października.

O co chodzi?

Ten niezrozumiały dla wielu z nas opór wynika zapewne z trzech, starych problemów: pieniędzy, kompetencji UE i siły eurosceptyków. Andrius Kubilius mówi, że plan zwalczania dronów w Polsce i krajach bałtyckich kosztowałby około 1 miliarda euro. Komisja chce i zainteresowane państwa oczywiście też, by mur była finansowany w dużej mierze ze wspólnotowych środków. Na to musi być zgoda wszystkich, a ciągle nie wszyscy rozumieją, skąd idzie zagrożenie. Tu może warto przypomnieć, co premier Donald Tusk napisał na platformie X do Viktora Orbana, przeciwnika wydawania pieniędzy na obronę przed Rosją. „Panie premierze, to Rosja rozpoczęła wojnę z Ukrainą. To ona zdecydowała, że żyjemy w czasie wojny. A w takich czasach jedyne pytanie brzmi, po której stronie stoimy“.

Drugi problem jaki tu występuje to groźne dla wielu hasło: „więcej kompetencji dla Brukseli”. Rządy dalej chcą widzieć kwestie obrony jako wyłączną kompetencję państw, nawet jeśli oficjalnie przyznają potrzebę współdziałania w niektórych obszarach, szczególnie dzisiaj, gdy mamy taką, a nie inną administrację w Białym Domu. Rozumiejąc te obawy szef Rady Antonio Costa po kopenhaskim spotkaniu podkreślał: „Aby zbudować Europę obronną, potrzebujemy sprawnego nadzoru politycznego i koordynacji, aby widzieć nasze postępy. Nasi ministrowie obrony muszą odgrywać większą rolę – stymulować prace między posiedzeniami Rady Europejskiej i śledzić kamienie milowe postępu. Czyli mówiąc wprost: nie obawiajcie się, tylko niech wasi ministrowie zaangażują się w projekt i niech go nadzorują.

Trzeci problem, trzeba przyznać poważny, to sytuacja polityczna w niemal całej Europie. Dalej rosną w siłę ugrupowania antysystemowe, często sprzyjające Rosji, a nawet przez nią wspierane finansowo. Wytłumaczyć obywatelom wielu państw, że musimy z naszych pieniędzy dać na mur dronowy, by poprawić bezpieczeństwo Polski, Finlandii czy państwom bałtyckim jest bardzo trudne. Bo każde państwo ma problemy ze służbą zdrowia, mieszkalnictwem, edukacją, wolnym wzrostem gospodarczym, słabym wzrostem poziomu życia, a nawet z jego regresem. Rosyjskie zagrożenie im dalej na zachód, tym mniej jest przekonujące. Dla obecnych rządów Włoch, Francji, Grecji czy Hiszpanii ważniejsze są pieniądze chociażby na likwidację nielegalnej imigracji. Bez wyraźnych w tym obszarze postępów za chwilę wszędzie władzę obejmą anty unijni populiści. 

Inne trudności

To myślenie przekłada się także na pójście dalej z innymi sprawami, jakie omawiano w Kopenhadze. Weźmy sprawę rozpoczęcia negocjacji akcesyjnych z Ukrainą. Komisja, Europejska, która się tym zajmuje dowodzi, że postępy po stronie ukraińskiej są wystarczające, by przejść do tego etapu. Tzw. screening Ukrainy, zakończony 30 września wypadł dobrze, naprawa w obszarach takich jak praworządność, walka z korupcją postępuje. Jak mówił Antonio Costa: „Ukraina zrobiła już co do niej należy, teraz nasza kolej”. No właśnie, na co czekamy? Przede wszystkim na odblokowanie sprzeciwu rządu Węgier, który wizją członkostwa Ukrainy w UE straszy swoich obywateli, tłumacząc, że będą musieli za to zapłacić mnóstwo pieniędzy, a na dodatek wejście tego państwa na wspólny rynek zabije węgierskie rolnictwo. Podobne głosy słychać zresztą w innych państwach, także w Polsce, w której prawica dodatkowo straszy ukraińskim nacjonalizmem. W każdym razie i w tej sprawie w Kopenhadze nie wydarzyło się nic, co przyspieszyłoby wizję otwarcia negocjacji akcesyjnych z Ukrainą.    

Było wiele nadziei, że załatwiona zostanie sprawa wykorzystania rosyjskich zamrożonych aktywów do pomocy Ukrainie. Mówi się o tym od lat, że agresor gwałcący prawo międzynarodowe powinien zapłacić za swoje zbrodnie i zniszczenia, a napadnięty kraj ma prawo wykorzystać pieniądze zbrodniarza do walki z nim. Ponieważ są one „fizycznie” w Belgii, państwie UE, to Unia powinna to załatwić. Wydawało się, że po długich sporach jak to zrobić, by było to w zgodzie z prawem i bezpieczne dla strefy euro, wreszcie znaleziono rozwiązanie.

Aktywa rosyjskiego banku centralnego na terenie UE mają wartość około 210 miliardów euro. Odsetki i zwroty z inwestycji przynoszą od 2,5 do 3 miliardów euro rocznie. Komisja Europejska zaproponowała, by wykorzystać te pieniądze „pod zastaw” pożyczki, jaką ona weźmie i przekaże Ukrainie. Kijów zacznie ją spłacać dopiero wtedy, gdy Rosja będzie wypłacać mu reparacje. Wiele rządów przyklasnęło pomysłowi i go popiera. Najwięcej wątpliwości dalej ma Belgia, której premier Bart De Wever w Kopenhadze ciągle powtarzał te same od lat argumenty. Że prawo międzynarodowe zabrania konfiskaty aktywów państwowych, więc UE musiałaby znaleźć sposób, jak chronić Belgię przed rosyjskim odwetem.

Nie ma darmowych pieniędzy. Zawsze są konsekwencje” – mówił De Wever dziennikarzom w Kopenhadze. „Wyjaśniłem moim kolegom, że chcę, aby podpisali się pod dokumentem: »Jeśli weźmiemy pieniądze Putina i je wykorzystamy, wszyscy będziemy odpowiedzialni, jeśli coś pójdzie nie tak«”.  Viktor Orbán na to powiedział: „Belgia chce uwspólnotowienia odpowiedzialności. Nie ma mowy”. Ale z kolei kanclerz Niemiec Friedrich Merz wyraził nadzieję, że decyzja zostanie jednak podjęta na formalnym szczycie UE za trzy tygodnie.

Wszystko to prowadzi do pytania: co jeszcze musi się wydarzyć? Ile dronów ma wysłać Rosja na Europę, ile przeprowadzić ataków na naszą sieć cyfrową, by mur w głowach dużej części Europejczyków w końcu upadł? Oczywiście byłoby najlepiej, gdyby to się stało już bez kolejnych prowokacji Kremla i jak najszybciej.    

Maciej Zakrocki

COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL