Ostrzeżenie

14.07.2025

Fot. TOKFM

W miniony czwartek Parlament Europejski odrzucił wniosek o odwołanie Komisji Europejskiej pod wodzą Ursuli von der Leyen. Do groźnego, z pewnością niepotrzebnego w takiej chwili kryzysu politycznego i instytucjonalnego zatem nie doszło. Ale też byłoby błędem, gdyby wszyscy, którzy Komisji bronili z jej liderką na czele przeszli nad tym co się stało do porządku dziennego.

Historia

Wniosek o wotum nieufności dla kolegium komisarzy nie jest częstym zjawiskiem, ale trochę już ich było. Odkąd Parlament Europejski stał się instytucją wybieraną bezpośrednio w 1979 roku, odnotowano dziesięć przypadków wotum nieufności ze strony posłanek i posłów. Pierwszy raz miało to miejsce w 1990 roku i od tego czasu praktycznie podczas każdej kadencji Parlamentu było tego typu głosowanie.

Co ciekawe najwięcej takich wniosków było pod adresem Komisji Europejskiej kierowanej przez Jacques’a Delorsa. A to przecież legendarny polityk, któremu przypisuje się najwięcej zasług dla integracji europejskiej. Do dzisiaj można usłyszeć głosy rozżalenia, że brakuje nam kogoś takiego jak Delors. Rzeczywiście nie da się zaprzeczyć, że pod jego przewodnictwem podpisano traktaty z Maastricht, przekształcające Europejską Wspólnotę Gospodarczą (EWG) w Unię Europejską. To za jego kadencji powstał jednolity rynek europejski i wdrożono reformę Wspólnej Polityki Rolnej. Mimo to w latach 1990-1992 trzykrotnie Parlament Europejski podejmował próbę odwołania jego Komisji, za każdym razem bezskutecznie.

Zagrożenie odwołaniem Komisji pojawiło się ponowne w 1997, kiedy na jej czele stał Jacques Santer. Wtedy Europa była przerażona groźną chorobą bydła BSE zwaną potocznie chorobą wściekłych krów. W telewizji oglądaliśmy wybite całe stada, palone w wielkich dołach. José Happart, belgijski poseł do Parlamentu Europejskiego i socjalista obwiniał Komisję za bezczynność zarówno w działaniach prewencyjnych jak i w czasie eksplozji kryzysu. Jednak jego wniosek nie przeszedł.

Dwa lata później wobec tej samej Komisji zgłoszono dwa wnioski o wotum nieufności. Jeden, złożony przez socjalistów, dotyczył absolutorium za wykonanie budżetu za 1996 rok, którego Komisji nie udzielono. Ale ostatecznie wniosek wycofano. Drugi natomiast, mający poparcie szerszego spectrum politycznego, został poddany pod głosowanie, ale i tym razem nie było wystarczającej większości, by Komisję odwołać. Jednak w marcu tego samego roku komisarz ds. badań Francuzka Edith Cresson, została oskarżona o korupcję, a gdy odmówiła rezygnacji, zrezygnowało całe kolegium, aby uniknąć kolejnego wotum nieufności. I to jest ten jedyny przypadek, gdy Komisja nie dotrwała do końca kadencji, tyle, że w wyniku własnej decyzji.

Następna Komisja, pod wodzą Romana Prodiego przeżyła wniosek o wotum nieufności w 2004 roku. Poszło wtedy o tzw. aferę Eurostatu. Wysocy rangą urzędnicy Europejskiego Instytutu Statystycznego mieli stosować kreatywną księgowość co pozwalało im przekierowywać znaczne kwoty na tajne konta. Ponieważ Eurostat jest urzędem statystycznym Komisji Europejskiej, uznano, że ponosi ona za to odpowiedzialność. Ale i ten wniosek Parlament odrzucił.

Rok później Parlament głosował w sprawie wniosku złożonego przez słynnego brexitowca, Nigela Farage’a, który oskarżył Komisję José Manuel Barroso o przyjmowanie darowizn od bogatego biznesmena w zamian za wspieranie finansowe jego regionu. Nie było na to jednak mocnych dowodów, uznano, że Farage coś wymyślił w ramach swojej walki  z „Brukselą” i PE wniosek odrzucił.

Ponownie zdecydował się na wotum nieufności w 2014 roku zaraz po tym, jak pojawiła się Komisja Jean-Claude Junckera. To polityk z Luksemburga, wieloletni premier rządu w tym kraju i gdy okazało się, że KE przyjaźnie patrzy na korzystne rozwiązania podatkowe tego kraju dla przyciągnięcia firm, to uznano to za działanie sprzeczne z ideą pracy każdego komisarza na rzecz całej Wspólnoty. Jednak i to głosowanie Komisja ze swoim przewodniczącym przetrwała.

7 lipca 2025

Tego dnia wniosek o wotum nieufności przedstawił rumuński poseł Gheorghe Piperea, należący do skrajnie prawicowej partii AUR (Sojusz na rzecz Jedności Rumunów), należącej do Grupy Konserwatystów i Reformatorów, a więc tej, w której jest też Prawo i Sprawiedliwość. Trzeba przyznać, że wniosek został dobrze napisany, w końcu pan Piperea to doktor prawa, adwokat, nauczyciel akademicki. Zawarł w nim kilka poważnych oskarżeń. Po pierwsze przywołał sprawę SMS-ów Ursuli von der Leyen z Albertem Bourlą prezesem Pfizera, gdy negocjowali zakup szczepionek na COVID podczas pandemii. Szefowa Komisji przegrała w tej sprawie proces, w którym sąd uznał Komisję za winną ukrywania tych SMS-ów, bo tak nie powinno być zgodnie z zasadą transparentności wydawania publicznych pieniędzy. Trzeba jednak dodać, że od tego wyroku przysługuje jeszcze KE odwołanie.

Po drugie wnioskodawca zarzucił Komisji ingerencję w proces wyborczy, w tym w Rumunii co doprowadziło do unieważnienia wyborów prezydenckich i zorganizowanie nowych. Z tym, że unieważnienie nastąpiło w wyniku wyroku rumuńskiego Trybunału Konstytucyjnego, a nie presji Komisji. Kolejnym zarzutem było zastosowanie przez Komisję Europejską art. 122 TFUE przy tworzeniu funduszu obronnego SAFE. Paragraf 2 tego artykułu mówi, że „w przypadku gdy Państwo Członkowskie ma trudności lub jest istotnie zagrożone poważnymi trudnościami z racji klęsk żywiołowych lub nadzwyczajnych okoliczności pozostających poza jego kontrolą, Rada, na wniosek Komisji, może przyznać danemu Państwu Członkowskiemu, pod pewnymi warunkami, pomoc finansową Unii”.  Trzeba zauważyć, że komisja prawna Parlamentu Europejskiego (IURI) także uznała, że ten artykuł jest wątpliwą podstawę prawną do ustanowienia funduszu SAFE na potrzeby obronności o wartości 150 mld euro.

To o ten punkt mocno pokłócili się posłowie naszego obozu rządzącego z opozycją. Bo choć przyznawali, że można się zgodzić, iż ten art. 122 jest słabą podstawą prawną, to w końcu priorytetem powinny być pieniądze na obronność, z której to puli duża część ma być dla Polski. Stąd rządzący byli za odrzuceniem wniosku o wotum, a opozycja za jego poparciem. I jedni i drudzy oskarżali się o zdradzę interesu narodowego….

Debata I

Pora teraz zwrócić uwagę na przebieg bardzo ciekawej debaty w sprawie wniosku o odwołanie Komisji Europejskiej. Na początku sesji plenarnej 7 lipca poseł Gheorghe Piperea przedstawił swój wniosek, który zakończył słowami: „Dziś jesteśmy w domu 450 milionów obywateli Unii. Prosili nas, abyśmy otworzyli okna i wywietrzyli ten dom. Chcą dziś naszego działania, które –  jak powiedział Churchill – będzie końcem początku.

To było nawiązanie do słynnej mowy Winstona Churchilla z  listopada 42 roku po zwycięstwie pod El Alamein, w której brytyjski premier zapowiadał dalsze sukcesy w walce z Hitlerem. Odpowiedź przewodniczącej Komisji Ursuli von der Leyen była stanowcza:

Możemy iść za panem Pipereą przez jego świat teorii spiskowych i rzekomych złowrogich intryg, uknutych tam, co nazywa „Brukselą”, albo możemy jasno nazwać to, czym jest jego wniosek: kolejną prymitywną próbą wbicia klina między nasze instytucje, między proeuropejskie, prodemokratyczne siły w tej Izbie. Nie możemy na to pozwalać.

Po czym przewodnicząca Komisji wygłosiła znaczącą sugestię: Dostrzegamy alarmujące zagrożenia ze strony partii ekstremistycznych, które chcą dezinformacją spolaryzować nasze społeczeństwa. Nie ma dowodów na to, że ci ludzie mają jakiekolwiek rozwiązania, ale istnieją liczne dowody na to, że wielu z nich jest wspieranych przez naszych wrogów, marionetkowych władców w Rosji i gdzie indziej. To, co od was słyszymy, to jedynie teorie spiskowe rozsiewane przez antyszczepionkowców i apologetów Putina. Wystarczy spojrzeć na niektórych sygnatariuszy tego wniosku, żeby zrozumieć, co mam na myśli.

Debata II

I gdyby na tego typu polemice zakończyła się ta historia, to można by szybką zamknąć sprawę. Ale okazało się, że liderzy głównych grup politycznych z lewej strony sali chcieli wykorzystać wniosek prawicy do zasygnalizowania swojego rozczarowania współpracą z nią, jaką rodzina polityczna Ursuli von der Leyen czyli Europejska Partia Ludowa (EPL) prowadzi od wielu miesięcy. Tym bardziej, że gdy powoływano tę Komisję Europejską trzy grupy EPL, Socjaliści i Demokraci (S&D) oraz liberałowie spod znaku Renew Europe podpisali porozumienie o ich współpracy! Stało się ono podstawą poparcia tych sił dla Komisji i w efekcie udało się jej 27 listopada 2024 roku otrzymać wotum zaufania od Parlamentu.

Dlatego w emocjonalnej mowie liderka S&D Iratxe Garcia Perez mówiła: „Panie i panowie z EPL, dziś domagam się jasnej odpowiedzi: z kim chcecie rządzić? Z tymi, którzy chcą zniszczyć Europę, czy z tymi z nas, którzy każdego dnia walczą o jej odbudowę? Szanujcie porozumienie sprzed roku. Szanujcie swoje słowo. A jeśli znów je zdradzicie, niech będzie jasne, że socjaldemokracja stanie na czele oporu wobec was.      

Podobnie mówiła Valérie Hayer liderka Renew: Dzisiaj, Pani Przewodnicząca, jest Pani świadkiem impasu, który dotyczy Pani i Pani rodziny politycznej. Pani, która pozwoliła Europejskiej Partii Ludowej zawierać sojusze z prawicą. Pytam więc Panią jasno: kim są Pani sojusznicy w tym Parlamencie? Prawdziwi sojusznicy? Bo musi się Pani zdecydować: rok temu to my wybraliśmy Panią na przewodniczącą Komisji Europejskiej. Dzisiaj żaden z naszych posłów do Parlamentu Europejskiego nie podpisał tego wniosku o wotum nieufności. Ani jeden! Mam nadzieję, że zostało to przez Panią odnotowane.

Ciąg dalszy nastąpi?

Gdy doszło do głosowania w czwartek 10 lipca Parlament Europejski odrzucił wniosek o wotum nieufności wobec Komisji, za jego przyjęciem było 175 posłów, przeciw 360, a 18 wstrzymało się od głosu. To dużo słabsze poparcie niż w głosowaniu za powołaniem Komisji w listopadzie rok temu. Ursula von der Leyen wyszła obronną ręką, ale musi poważnie przemyśleć jak pracować powinna ona i jej ekipa dalej. Bo rzeczywiście wiele ich działań, a nawet sposób funkcjonowania nie podoba się dużej części sali plenarnej.

Często wygłasza w niej ważne przemówienie, po czym wychodzi mimo, że zaczyna się na jego temat debata. Wiele działań Komisji odbywa się z pominięciem Parlamentu, co posłów i posłanki irytuje, tym bardziej, że to oni mają bezpośredni, pochodzący z wyborów mandat. Ludzi – mówiąc zwykłym językiem – wkurza też „oprawa” funkcjonowania samej przewodniczącej i kolegium komisarzy. Podczas otwarcia duńskiej prezydencji musiała godzić się na wystawne przyjęcie na duńskim jachcie królewskim z królem Fryderykiem i królową Marią? Po nim była też kolacja na 300 osób w ratuszu w Aarhus, a menu i lista win na przeciętnego Europejczyka musiała działać jak płachta na byka.

Tak więc paradoksalnie „nieodpowiedzialny” wniosek był też – miejmy nadzieję – ważnym sygnałem ostrzegawczym dla Komisji i jej przewodniczącej. Trzeba mieć nadzieję, że wyciągnie z niej właściwe wnioski, bo jeśli nie, na jesieni pojawią się kolejne głosowania wotum nieufności. Łatwo się składa taki wniosek, bo potrzeba do tego tylko 72 posłów, a tylu skrzyknąć przeciwko tej Komisji nie będzie problemu, bo to zaledwie 10 procent całości.

Maciej Zakrocki

 

COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL