Wielu z nas słynne zdanie: „Źle się dzieje w państwie duńskim” z „Hamleta” łączy bezpośrednio z treścią tego szekspirowskiego dramatu. Ale przecież dlatego ten utwór od wieków jest uniwersalny, bo zawarte w nim zdania są ciągle aktualne. Akurat to o „państwie duńskim” do dzisiaj stosujemy w kontekście różnych kryzysów społecznych i politycznych gdziekolwiek. Ma nas też zachęcić do refleksji nad stanem świata, a potem do działania, by sytuację poprawić.
Czas kryzysów
To literackie skojarzenie pojawiło się w niedzielę rano, gdy dowiedzieliśmy się o amerykańskim bombardowaniu zakładów wzbogacania uranu w Iranie. Prezydent Donald Trump wyjaśniał swoją decyzję potrzebą zmuszenia reżimu w Teheranie do rozmów pokojowych wychodząc z założenia, że w obliczu potęgi militarnej Stanów Zjednoczonych ajatollahowie nie będą mieli innego wyjścia. Może też liczy, że sami Irańczycy powiedzą w końcu dość teokratycznej władzy widząc, że poza łamaniem praw człowieka w samym Iranie, nie daje ona nadziei na rozwój, wzrost poziomu życia, zakończenie międzynarodowej izolacji. To wszystko teoretycznie może się zdarzyć, ale jak będzie, trudno dziś przesądzić. Jedno jest pewne: czas wielu kryzysów, które nas nękają od lat nie tylko prędko się nie skończy, ale wchodzi w jeszcze bardziej niebezpieczną fazę.
Niestety, poczynając od kryzysu finansowego z przełomu 2008 i 2009 roku, przez migracyjny, klimatyczny, pandemię, wojnę w Ukrainie po obecny widzimy, że mają one destrukcyjny wpływ na Unię Europejską. Tworzą podatny grunt dla różnego typu sił politycznych, które wykorzystują je do rozbijania podstawowego aksjomatu organizacji czyli zasady wspólnotowości. Obecne przez dekady przekonanie, że tylko razem możemy coś skutecznie robić, mieć wpływ na swój los, ale też narzędzia do wywierania presji na światowych partnerów, zostało osłabione przez tych, którzy uważają, że suwerenne państwa, nieskrępowane więzami umowy międzynarodowej jaką są unijne traktaty, mogą skutecznie grać na międzynarodowej arenie.
Groźny populizm
Konsekwencją takiego myślenia był brexit, który mimo, że nie spełnił oczekiwań jego orędowników, to jednak też nie zmarginalizował Wielkiej Brytanii. Dlatego zwolennicy „exitów” w innych państwach nie zmienili swojej retoryki zapominając jednak, że Wielka Brytania przez wieki była imperium, nad którym nie zachodziło słońce, że była drugą w Unii gospodarką, że wreszcie jest mocarstwem atomowym. Porównywanie się z kimś takim zwyczajnie nie ma sensu. Nie przeszkodziło to jednak w podważaniu spójności Unii Europejskiej, osłabianiu działań o charakterze wspólnotowym, zbijaniu kapitału politycznego na dezinformacji i fałszowaniu oraz obśmiewaniu rzeczywistego obrazu organizacji. Niestety to się zbyt łatwo rozprzestrzeniało, głównie za sprawą mediów społecznościowych, dając siłę polityczną tym, których nazywamy populistyczną skrajną prawicą albo lewicą.
Trzeba też z ubolewaniem zauważyć, że tzw. mainstream nie miał na to dobrej odpowiedzi. Charakterystyczne są słowa Radosława Sikorskiego, który jako szef polskiej dyplomacji wziął udział w miniony piątek w spotkaniu z okazji 70. rocznicy Konferencji Mesyńskiej w Taorminie na Sycylii. W debacie z Luciano Fontaną, redaktorem naczelnym Corriere della sera powiedział: „Gdy mieszkałem w Wielkiej Brytanii sam byłem eurosceptykiem, bo wierzyłem w to, co o Unii pisały gazety. To naturalne, że im dalej jest się̨ od centrum decyzyjnego, tym mniej rozumie się̨ jego funkcjonowanie. Europa pilnie potrzebuje edukacji na temat tego, jak działają instytucje i proces decyzyjny w Unii”. Pytanie, czemu było jej tak mało przez dekady, także w Polsce, a czemu tak dużo miejsca zajmowały kłamstwa o naszej Unii na które nie było właściwej odpowiedzi? Mądry Europejczyk po szkodzie?
Złe wnioski?
Niestety, zamiast systematycznej edukacji, polityczny mainstream zaczął wsłuchiwać się w głos populistów i zmieniać swoją narrację czerpiąc z ich retoryki, nadając jej tylko złagodzoną formę. Tak pojawiły się żądania zmian w polityce migracyjnej, klimatycznej, krytyka umów handlowych, Zielonego Ładu. Przy czym należy docenić próby poprawiania czegoś, co było ewidentnym błędem, przesadą, kulą u nogi na przykład przedsiębiorców. Deregulacja, zmniejszenie biurokratycznej sprawozdawczości, prostsze procedury przetargowe. Dobrym, nowym przykładem jest propozycja Komisji Europejskiej z 17 czerwca wprowadzająca przyspieszenie systemu wydawania pozwoleń na projekty obronne: w całej UE proces wydawania pozwoleń „normalnie” może trwać kilka lat. We wniosku skrócono ten termin do 60 dni.
Natomiast sięganie do arsenału populistów wprost, jest ślepą uliczką. Nie raz przekonaliśmy się, że ludzie widzą w tym fałsz, wolą oryginał niż podróbkę. Wtedy mainstream traci. I sięga jeszcze bardziej po populizm, a nawet zaczyna współpracę polityczną z siłami, które do niedawna traktował jako antyeuropejskie, a nawet otaczał je „kordonem sanitarnym”. To z kolei prowadzi do napięć w dotychczasowym obozie proeuropejskim. A ten podzielony, czy nawet skłócony to zapowiedź katastrofy, która może rozsadzić cały europejski projekt.
Właśnie jesteśmy świadkami poważnego, politycznego konfliktu związanego z łagodzeniem przepisów związanych z polityką klimatyczną. Valérie Hayer, przewodnicząca liberalnej grupy Renew Europe mówi wręcz o „skraju kryzysu instytucjonalnego”. Tu trzeba przypomnieć, że niedawne zatwierdzenie Ursuli von der Leyen jako przewodniczącej i całej Komisji przez Parlament Europejski, poprzedziło polityczne porozumienie owego mainstreamu czyli chadeków, socjalistów i liberałów. Poparcie tych obozów zdecydowało o powołaniu Komisji, ale też zobowiązało je do współpracy w tych obszarach, które uznano za wspólne, europejskie dobro. Tymczasem chadecy zrzeszeni w grupie Europejskiej Partii Ludowej (EPL) coraz mocniej odchodzą od tego, co niedawno łączyło ich z socjalistami i liberałami i zyskują sojuszników w obozie traktowanym dotąd jako antyunijny.
Konflikt osłabia
Jest na to nowy przykład. W miniony piątek Komisja Europejska ogłosiła, że wycofuje dyrektywę Green Claims. O co chodzi? O tzw. oświadczenia środowiskowe, które firmy przekazują konsumentom zachwalając swoje produkty jako ekologiczne, przyjazne środowisku, wyprodukowane w „zielonych” warunkach. Ponieważ okazało się, że to często było kłamstwo, pojawił się pomysł owej dyrektywy Green Claims, która miała służyć eliminowaniu tzw. „greenwashingu” (czyli pseudoekologicznego marketingu) i pomagać konsumentom w podejmowaniu świadomych decyzji podczas zakupów towarów i usług. Dyrektywa wprowadzić miała minimalne wymogi uzasadniania i weryfikowania wyraźnych oświadczeń środowiskowych oraz informowania o nich, co nakładałoby na firmy zdobywanie poważnych dowodów, że nie oszukują klientów.
Wycofanie dyrektywy, o co grupa EPL w Parlamencie poprosiła Komisję, zostało przyjęte z uznaniem przez Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (grupa, w której jest między innymi PiS) oraz skrajnie prawicową frakcję Patrioci dla Europy (tu partia Marine Le Pen, Wiktora Orbana i część Konfederacji). „Jeśli Komisja definitywnie wycofa tekst, my w Renew uznamy ten akt za poważnie zagrażający platformie proeuropejskiej większości” — powiedział wspomniana liderka liberałów Valérie Hayer.
Do liberałów dołączyli socjaliści i razem oskarżyli von der Leyen o opowiadanie się po stronie sił skrajnie prawicowych, które żądają, aby UE porzuciła wszystkie swoje „zielone polityki”. A gdy była wybierana obiecała przecież liczyć się z głosem proeuropejskich ugrupowań i szanować ich program, który zakłada poprawianie „zielonych” polityk, ale nie ich likwidację. Tymczasem rzecznik EPL powiedział, że z zadowoleniem przyjął decyzję Komisji, twierdząc, że obecny tekst dyrektywy będący przedmiotem negocjacji „doprowadziłby do biurokratycznego koszmaru dla firm”. Możliwe, ale warto to może robić w konsultacji z partnerami, bo ta sytuacja potęguje wrażenie narastania podziałów, tak groźnych w warunkach rozwijania się coraz to nowych kryzysów.
Rola kibica
I tu wracamy do groźnych wydarzeń na Bliskim Wschodzie. Wielu polityków i komentatorów podkreśla, że Unia Europejska nie ma tu nic do gadania, że liczą się tam tylko Stany Zjednoczone. Trzeba się z tą tezą zgodzić, ale jednak nie ustawiać jedynie w roli kibica, który czeka na wynik starcia. W końcu ceny paliw rosną także na stacjach benzynowych w Europie, nasze firmy mają swoje interesy na Bliskim Wschodzie, w tym w Izraelu czy Iranie. Warto przypomnieć, że UE jest największym partnerem handlowym Izraela. Całkowita wartość handlu towarami między tymi dwoma państwami osiągnęła w 2024 r. wartość 42,6 mld euro. Z Iranem z oczywistych powodów (sankcje z powodu łamania tam praw człowieka) te wskaźniki są niższe. W 2024 r. łączna wartość handlu towarami między UE a Iranem wyniosła 4,5 mld euro.
Warto też przypomnieć sukcesy i to właśnie w dorobku Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych jeśli chodzi o próby rozwiązania problemu irańskiego programu atomowego. Jeszcze na początku XXI wieku ówczesny Wysoki przedstawiciel do spraw wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Javier Solana doprowadził w imieniu Wspólnoty do pierwszego porozumienia w tej sprawie z Iranem w ramach tzw. grupy E3. Podpisano wtedy z rządem Mohammada Chatamiego deklarację teherańską, czyli zobowiązanie Iranu do zaniechania wzbogacania uranu, przy jednoczesnej zgodzie na realizację programu pokojowego wykorzystania energii atomowej. Inspektorzy Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej otrzymali możliwość przeprowadzanie niezapowiedzianych kontroli. Niestety późniejsze zmiany polityczne w Iranie, zapowiedzi zniszczenia Izraela, informacje o wznowieniu programu nuklearnego, spowodowały załamanie całego porozumienia.
W 2013 roku mieliśmy kolejny przełom, w którym dużą rolę odegrała szefowa unijnej dyplomacji Cathrine Ashton kierująca rokowaniami w imieniu tzw. grupy 5 plus 1. Należeli do niej rządy USA, Rosji, Chin, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. Po nich doszło do serii porozumień, a najważniejsze z nich, którego stroną była Unia Europejska to tzw. porozumienie nuklearne dotyczące kontroli irańskiego programu rozwoju broni jądrowej, zawarte 14 lipca 2015 w Wiedniu. Tu już pierwsze skrzypce grała kolejna szefowa dyplomacji UE Federica Mogherini. 3 lata później Donald Trump wycofał Stany Zjednoczone z porozumienia, ale Unia Europejska i Iran wyraziły chęć jego zachowania i dalszej współpracy. Dopiero od października 2022 roku z uwagi na pogarszającą się sytuację przede wszystkim w dziedzinie praw człowieka w Iranie, Unia radykalnie zaostrzyła swoją politykę i wszystko zostało zawieszone.
Nie ma zatem powodów, także historycznych, by nie szukać możliwości oddziaływania na ten najnowszy kryzys z poziomu Wspólnoty. Do tego potrzeba jednak więcej współpracy, gotowości do kompromisu, a nie grania na rzecz podziałów. Szczególnie w obozie proeuropejskich rodzin politycznych. Dla nikogo, także Donalda Trumpa nie będziemy partnerem na globalnej scenie, a podzieleni na 27 podmiotów niczego nie załatwimy. Aż trudno uwierzyć, że taki Robert Fico, albo Wiktor Orban liczą, iż świat zadrży wobec stanowiska 5.5 mln Słowacji czy 9,5 mln Węgier. Warto o tym poważnie pomyśleć, bo jest wiele przesłanek świadczących o tym, że pełen kryzysów świat szybko z nich wyjdzie. Niestety, źle się dzieje…
Maciej Zakrocki