Bcc Kobiety

BCC KOBIETY - PRAWDZIWE HISTORIE

poznaj nasze bohaterki i ich historie

Agnieszka Grzesiek-Kasperczyk

Wychowana do bycia wolną i niezależną

To może trochę zabawne, ale o moim wyborze zawodu zadecydowało niemal wyłącznie to, że prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim było wówczas jedynym kierunkiem studiów, na którym można było wybierać przedmioty – czyli samemu układać program. Trochę wpływ miały też tradycje rodzinne: oboje moi dziadkowie od strony mamy byli sędziami po prawie na UJ.
Już w ósmej klasie podstawówki mój wychowawca twierdził, że powinnam zostać sędzią, gdyż jestem osobą spokojną, rozważną…. Coś w tym jest: wiele lat później w teście Gallupa okazało się, że jednym z moich naczelnych talentów jest „zgodność”, czyli cecha pomagająca znaleźć w każdej sytuacji kompromisowe rozwiązanie), oraz „bezstronność”.
Sędzią nie zostałam. Wydawało mi się, że na takim stanowisku zbyt wiele decyzji podejmować będą za mnie inni. To przecież nie ja zdecyduję na przykład, czy otrzymam nominację do wydziału cywilnego, karnego czy innego. A prawem karnym nigdy zajmować się nie chciałam.
Równolegle do prawa, studiowałam „zarządzanie i marketing w turystyce” na UJ. Gdy przyszło do wyboru pracy, zdecydowałam, że w uczenie się prawa włożyłam o wiele więcej wysiłku, warto byłoby więc tego nie zmarnować. Zostałam zatem radcą prawnym i zawsze dążyłam do osiągnięcia (oczywiście po pewnym czasie, koniecznym do uzyskania doświadczenia) statusu osoby wykonującej wolny zawód – gdzie sama jestem sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Zainteresowanie biznesem i marketingiem zostało, dlatego obecnie obsługuję głównie firmy z dziedziny marketingu oraz działające w internecie.
Swoją drogą – w liceum rozważałam zawód prawnika bądź informatyka. Nie miałam problemów z matematyką, ale wybrałam fakultet historyczny, ponieważ nauczycielka matematyki nie była zbyt przekonująca… Z perspektywy czasu widzę, że ówcześni dorośli nie pokazywali nam – młodym – całego spektrum możliwości. W liceum nie było żadnych zajęć z doradztwa zawodowego (były jedne w podstawówce – wtedy wychowawca „desygnował” mnie na sędziego). Nie było możliwości poznania w praktyce, czym tak naprawdę zajmują się przedstawiciele różnych profesji, poszczególnych branż.
Zawsze uczyłam się dużo i bardzo dobrze (po prostu lubię się uczyć), a czas nauki w szkole uważam dziś za nieco zmarnowany. Po lekcjach miałam życie bardzo dobre – dużo czasu spędzałam w naturze, z książkami, z przyjaciółmi. Robiłam, co chciałam. Natomiast okres w szkole można było wykorzystać dużo lepiej – gdyby tylko nauczyciele pokazywali nam więcej rzeczy istotnych z perspektywy codziennego, dorosłego życia, a nie tylko z perspektywy podręczników i ocen.
Moja historia zawodowa to splot wyborów w pełni świadomych, acz trochę również przypadkowych. Mojemu dziecku życzyłabym, by pod koniec liceum posiadało o wiele większe spektrum doświadczeń życiowych, biznesowych, czy wręcz zawodowych. Zresztą w wieku 7 lat posiada już pewne nauki – prowadzenie przez dzień w popularnym turystycznym miejscu stoiska z przekąskami, a także pracę w zaprzyjaźnionym sklepie spożywczym (wie, ile słodyczy można włożyć do koszyka w tymże sklepie za kwotę zarobioną przez cztery godziny po rynkowych stawkach na stanowisku ekspedienta). Zdaję sobie sprawę, że niewielu rodziców zdecydowałoby się na zafundowanie swoim dzieciom podobnych doświadczeń. Choć moje dziecko podczas tych prac nie spotkało ani jedno słowo krytyki ze strony przechodniów i klientów – wręcz przeciwnie, same pochwały.
Czy zostałam wychowana do bycia wolną i niezależną? Tak. Od zawsze mogłam robić, co tylko chciałam, gdyż rodzice wiedzieli, że nie zrobię żadnej głupoty. Uważam to za bardzo duży i ważny prezent. Najlepsze, co mogli mi dać rodzice. Nie oponowali, gdy w ósmej klasie podstawówki chciałam zarobić pierwsze pieniądze i udzielałam korepetycji z jęz. angielskiego. Jeździłam autobusem popołudniami (w tym w zimie) na osiedle o niezbyt dobrej renomie… Nic złego mi się nie stało. Nie ingerowali w wybór liceum. Pozwolili na wyjazd na studia do innego miasta – Krakowa.
Na studiach nie oponowali wobec moich wakacyjnych zarobkowych wyjazdów do Wielkiej Brytanii (gdy Polska jeszcze nie była w UE, a praca w UK na wizie turystycznej nie do końca była zgodna z prawem…), potem do Norwegii. Studenckie prace fizyczne uważam za bardzo dobre doświadczenie, ugruntowujące moje przekonanie, że „żadna praca nie hańbi”.
Rodzice nie krytykowali też nigdy mojego hobby – wspinaczki skałkowej. Choć sama myśl o tym, że mogę czasem „dyndać 20 metrów nad ziemią na cienkiej lince”, napawała ich strachem. Pozwolili na wyjazd na sześć miesięcy do Francji w ramach programu Erasmus, a potem pozostanie w Krakowie – mimo, że jestem jedynaczką.
Moja firma z pewnością daje mi niezależność. Z jednej strony finansową (wiem, że w razie kryzysu w życiu osobistym, mam zawód pozwalający samodzielnie się utrzymać), a z drugiej strony – niezależność kształtowania własnego czasu. Jak widać z mojej historii – niezależność jest w moim życiu bardzo istotna. Dlatego nie wyobrażam sobie siebie na etacie. Choć – z uwagi na mój pogląd, iż żadna praca nie hańbi – jestem gotowa na zredukowanie swoich wymagań i dostosowania się do innej pracy, jeśli zmusiłyby mnie do tego okoliczności życiowe.
W czasach mojej młodości nie było tak szerokiej oferty edukacyjnej, jak teraz. Nie było internetu, więc dostępność wszelkich informacji była też o wiele mniejsza. Wybory życiowe (jak np. kierunek studiów) wybierało się trochę w ciemno. Trzeba było spróbować – żeby się dowiedzieć, czym to smakuje.
Chciałabym nauczyć małe dziewczynki i chłopców tego, by nie bali się próbować w życiu wielu rzeczy. Zmiana kierunku studiów po kilku latach nie jest problemem. Przebranżowienie po jakimś czasie będzie chlebem powszednim naszych dzieci. Ważne, by nie dać sobie narzucić oczekiwań innych. Warto odpowiedzialnie, np. próbując samodzielnie pozyskać fundusze, a nie tylko licząc na wsparcie rodziców, podejmować różne próby, zdobywać rozmaite doświadczenia zawodowe.
Natomiast w systemie edukacyjnym jest wciąż, trochę jak za moich czasów, zbyt mało swobody pozostawionej dzieciom. Narzucanie podstawy programowej i wymaganie, by dziecko osiągało dobre wyniki w każdego przedmiotu, jest sprzeczne z późniejszymi wymaganiami rynku pracy i samego biznesu. Nacisk powinien być raczej kładziony właśnie na pokazywanie możliwości, na umożliwianie dzieciom próbowania różnych dziedzin i odmiennych aktywności.
Nasze dzieci i tak czeka „long life learning”, po co więc zaśmiecać ich umysły zbyt dużą dozą wiedzy encyklopedycznej? Już w szkołach podstawowych przydałaby się większa promocja przedsiębiorczości, aby dzieci nie bały się podejmować prób lub wręcz eksperymentów. Pierwszy mały biznes na przełomie edukacji podstawowej i liceum – jeśli nawet nie wyjdzie – będzie cenną lekcją, a nie porażką.
Życzyłabym sobie, by więcej rodziców pokładało w swych dzieciach tak dużą dozę zaufania, jaką ja otrzymałam. Zamiast kontrolować każdy ruch dziecka (odpowiednią aplikacją w telefonie komórkowym, lokalizującą jego położenie), zamiast drżeć o jego bezpieczeństwo, gdy pójdzie samodzielnie do sklepu dwie przecznice dalej – zachęcajmy dzieci do realizacji swoich pomysłów, dajmy większą dawkę wolności, zamiast ciągłych nakazów, zakazów i stawiania granic. Wszak najlepiej uczy się na błędach.
Z drugiej strony istotne wydaje mi się przekazywanie dzieciom, iż każde doświadczenie może być dobre i cenne. Jeśli marzymy o sukcesie w biznesie, ale nasza firma nie okaże się „jednorożcem” – to nie jest to porażką. Work life balance staje się istotnym aspektem życia, a ekonomia wzrostu obecnie powoli przekształca się w ekonomię zrównoważonego rozwoju. Cudownie byłoby, gdyby każdy znalazł w niej swoje spokojne miejsce zawodowe.

Chcesz podzielić się własną historią?
Bądź wsparciem i inspiracją. Zapraszamy do kontaktu:

Klaudia Wiśniewska

(+48) 731733144
klaudia.wisniewska@bcc.pl
02.06.2022
COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL