Od 2010 roku przewodniczący Komisji Europejskiej na wzór amerykańskich prezydentów na wrześniowej sesji Parlamentu Europejskiego wygłaszają „State of the Union”, czyli orędzie o stanie Unii. Jak wszystko w unijnej nomenklaturze ma to swój skrót, którym porozumiewają się wszyscy w brukselskiej bańce: SOTEU. Z okazji 15 rocznicy pierwszego orędzia zajrzałem do niego i…. trochę się zmartwiłem.
Narodziny tradycji.
Tradycję dorocznych SOTEU zapoczątkował José Manuel Barroso. Wyszedł na mównicę 7 września w sali plenarnej Parlamentu Europejskiego w Strasburgu. Tłum dziennikarzy na galerii, liczne grono urzędników, zaproszonych gości – wszyscy chcieli posłuchać pierwszego w historii orędzia, tym bardziej, że byliśmy ciągle w szoku wywołanym kryzysem finansowym i Europa czekała na jakiś spójny plan wyjścia z krachu. Portugalczyk już w pierwszych zdaniach do tego nawiązał: „W ciągu ubiegłego roku kryzys gospodarczy i finansowy wystawił naszą Unię na niespotykaną dotąd próbę. Zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy od siebie zależni, a nasza solidarność po raz pierwszy została wystawiona na tak ciężką próbę. Dzisiaj, kiedy spoglądam wstecz na to, jak zareagowaliśmy, jestem przekonany, że pozytywnie przeszliśmy ten test”.
Słuchałem na żywo wszystkich SOTEU i wielokrotnie padały tego typu zdania, że było ciężko, ale zjednoczeni i solidarni zdaliśmy egzamin. Tak mówił w kolejnych orędziach Barroso, gdy wyciągaliśmy Grecję z kryzysu, który groził rozpadem strefy euro. Podobnie cieszył się z solidarnej postawy Europy Jean-Claude Juncker po apogeum kryzysu migracyjnego, mimo, że akurat wtedy tej solidarności było niewiele. „Zjednoczeni” daliśmy też radę pandemii, co podkreślała Ursula von der Leyen w swoich orędziach. Uczciwie trzeba przyznać, że generalnie rzeczywiście daliśmy radę, ale już bliższe przyjrzenie się realizacji wniosków z kryzysów, nie napawa optymizmem.
Słowa, słowa…
Barroso 15 lat temu mówił o konieczności realizacji „Strategii 2020”, która miała uczynić z Unii Europejskiej gospodarczą potęgę. Pominął jednak – prezentując kolejną strategię – wyniki poprzedniej, czyli „Strategii Lizbońskiej”. Ta zakładała, że do 2010 r. Unia dzięki oparciu o nowe technologie oraz rozwój badań naukowych i ich implementację do gospodarki, a także przez wzrost zatrudnienia, wyprzedzi USA i Chiny. W 2010 było wiadomo, że nic z tego nie będzie, stąd nowa „Strategia” zakładająca, że po okresie wyrównywania szans rozwojowych krajów „starej i nowej Unii” przyjdzie czas na ucieczkę do przodu dzięki konkurencyjności w kosztach pracy oraz wykorzystaniu potencjału demograficznego i intelektualnego zjednoczonej Europy.
„Wzrost opierać się musi na konkurencyjności naszych przedsiębiorstw. Powinniśmy nadal starać się ułatwiać życie europejskim małym i średnim przedsiębiorstwom. Zapewniają one dwie trzecie miejsc pracy w sektorze prywatnym. Największe problemy, z jakimi się borykają, dotyczą innowacji i biurokracji. Staramy się im pomóc w obu tych kwestiach” – mówił przewodniczący Komisji Europejskiej. Brzmi znajomo, prawda? Jak i to: „Będziemy także dalej pracować nad zmniejszeniem wymogów biurokratycznych. Małe i średnie przedsiębiorstwa muszą zmagać się z siecią skomplikowanych przepisów prawnych. Największą barierą dla sukcesu, zdaniem 71% dyrektorów generalnych, są formalności administracyjne. Komisja przedstawiła już wnioski, które pozwolą europejskim przedsiębiorstwom zaoszczędzić około 38 mld euro rocznie”.
Niedawno obchodziliśmy rocznicę 30-lecia Jednolitego Rynku. Przy tej okazji pojawiło się wiele publikacji o jego słabych punktach, ciągle występujących barierach, konieczności dokończenia jego budowy. Co mówił Barroso 15 lat temu na ten temat? „Rynek wewnętrzny jest największym atutem Europy, którego możliwości nie wykorzystujemy jednak w pełni. Musimy jak najszybciej go pogłębić”. I dalej: „Na moją prośbę Mario Monti przygotował ekspertyzę, w której wskazał 150 brakujących powiązań i wąskich gardeł na rynku wewnętrznym. W przyszłym miesiącu w ambitnym i szeroko zakrojonym akcie prawnym dotyczącym jednolitego rynku przedstawimy odpowiednie rozwiązania dotyczące jego pogłębienia”.
Mario Monti to włoski ekonomista, polityk, komisarz UE. W ubiegłym roku włoski ekonomista, polityk, były premier, były prezes Europejskiego Banku Centralnego też przygotował ekspertyzę, w której zawarł wiele ważnych wskazań, co należy zrobić, by uczynić UE bardziej konkurencyjną, wydajną i gospodarczo silną. Powtórzył część pomysłów Mario Montiego. Panował powszechny zachwyt nad raportem Draghiego, Ursula von der Leyen (VDL) ciągle powtarza o konieczności pójścia tropem jego podpowiedzi. Efekt jest taki, że Super Mario jest coraz bardziej poirytowany i przestrzega, że dalsze gadanie, a nie działanie, doprowadzi UE do katastrofy. W swoim ostatnim orędziu 10 września Ursula von der Leyen mówiła: „MFW szacuje, że bariery wewnętrzne na jednolitym rynku odpowiadają stawce cła wynoszącej 45 procent na towary i stawce cła wynoszącej 110 procent na usługi”. To wiemy. Jakie i kiedy pojawią się środki zaradcze, które to zmienią?
Kolejny akapit z orędzia Barroso w 2010 roku: „Potrzebujemy realnych postępów w zakresie pakietów klimatycznego i energetycznego – wytyczających kierunek zmian w tych obszarach. Wiąże się to z połączeniem różnych obszarów polityki dotyczących zmian klimatu, energii, transportu i ochrony środowiska w jedno spójne podejście mające na celu oszczędne korzystanie z zasobów i niskoemisyjną przyszłość”. Pani VDL mogłaby zrobić kopiuj/wklej i po 15 latach wygłosić to samo. Podobnie jak to: „Legalni migranci znajdą w Europie miejsce, gdzie wartości się szanuje i wspiera. Jednocześnie jednak będziemy zdecydowanie walczyć z wykorzystywaniem nielegalnych imigrantów w obrębie Europy oraz na naszych granicach. Komisja przedstawi wnioski w sprawie nowych aktów prawnych dotyczących ochrony naszych zewnętrznych granic”.
Papierowe strategie.
Nie będę podawał już więcej cytatów dowodzących, że w wielu aspektach w tym dynamicznie zmieniającym się świecie, w Unii Europejskiej drepczemy w miejscu. Nie brakuje nam strategii, planów, raportów. Brakuje woli ich wdrażania. I od razu dodam, że najczęściej wina jest po strojnie rządów w Radzie UE blokujących wiele dobrych rozwiązań. Dobrym przykładem, który wywołuje dzisiaj w UE olbrzymie emocje jest postawa naszej Wspólnoty wobec Izraela i jego działań w Gazie. Komisja Europejska przedstawiła kilka pomysłów, jak nacisnąć na rząd Netanjahu, jak zmusić go do zmiany polityki wobec mieszkańców Gazy. Nie ma w nich nic wielkiego: zawieszenie umowy stowarzyszeniowej, wyłączenie Izraela z programu Horyzont, nałożenie sankcji na niektórych ekstremistycznych polityków i firmy działające na terytoriach okupowanych. Sprawa utknęła w Radzie. Tymczasem gromy lecą na Komisję i jej przewodniczącą.
Grupa Left w Parlamencie Europejskim zbiera podpisy pod wnioskiem o wotum nieufności z powodu bierności Komisji wobec ludobójstwa w Gazie. Manon Aubry, współprzewodnicząca tej grupy w debacie po tegorocznym State of the Union mówiła: „Pani von der Leyen, pod koniec tego roku musi Pani odejść i to szybko, wraz z całą Komisją. Domaga się tego nie tylko nasza grupa, ale 60% posłów do Parlamentu Europejskiego, 60% obywateli Europy. A ponieważ Pani odmawia, złożymy wniosek o wotum nieufności, aby położyć kres Pani polityce destrukcji społecznej i Pani karygodnej bezczynności w obliczu ludobójstwa w Strefie Gazy.
To nieprawda, wszystko blokuje kilka rządów w Radzie. Deregulację, o której mówił Barroso, Juncker i von der Leyen w dużym stopniu blokują rządy, które nie chcą oddawać wielu swoich kompetencji na poziom unijny. Zapominamy, że obok słynnych i obśmiewanych unijnych norm (wiele słusznie!), mamy tysiące przepisów wymyślanych w poszczególnych państwach, których biurokracje także kochają certyfikaty, zezwolenia, pozwolenia, zwolnienia i co tam jeszcze chcemy.
Nie znaczy to, że Komisja Europejska nie dokłada swojej papierologii, ale duża jej cześć została przecież przyjęta przez rządy i Parlament Europejski. W tegorocznym SOTEU przewodnicząca obiecywała raz jeszcze: „zajmujemy się kluczowymi wąskimi gardłami zidentyfikowanymi w raporcie Draghiego – od energetyki po kapitał, od inwestycji po uproszczenia. Prowadziliśmy strategiczne dialogi z kluczowymi branżami – od motoryzacyjnej po chemiczną, od hutniczej po farmaceutyczną, od obronnej po rolniczą. W każdym sektorze przesłanie jest takie samo. Aby chronić miejsca pracy, musimy ułatwić prowadzenie działalności gospodarczej w Europie. A omnibusy, które do tej pory przedstawiliśmy, przyniosą realne zmiany. Mniej papierkowej roboty, mniej dublowania, mniej skomplikowanych przepisów. Nasze propozycje obniżą koszty biurokratyczne dla europejskich firm o 8 miliardów euro rocznie. Przypominam, że Barroso obiecywał obniżenie kosztów dla firm przez redukcję biurokracji o 38 mld euro, a więc mocno przebijał ofertę VDL.
W obliczu zagrożenia.
Czy nie ma zatem nadziei! Będziemy przez kolejne 15 lat wracać do tych samych postulatów? Uczciwie trzeba przyznać, że tej niemożności, ciągłego obiecywania, że zrobimy, poprawimy, zlikwidujemy bariery, towarzyszą jednak zmiany, niektóre nawet epokowe! Dotyczy to szeroko rozumianej obronności. Tu dzieje się dużo i to w trakcie kończącej się powoli budżetowej siedmiolatki. Udało się udzielić Ukrainie prawie 169 miliardów euro wsparcia finansowego od czasu wybuchu wojny na pełną skalę w 2022 roku. Obejmuje to ponad 63 miliardy euro pomocy wojskowej. Niewielkie kwoty wygenerowano na programy wsparcia dla unijnego przemysłu obronnego, a teraz – to sprawa tygodni – do 19 państw popłyną pożyczone na wyjątkowo dobrych warunkach miliardy euro dla zbrojeniówki w ramach programu SAFE (Security Action for Europe). Do Polski blisko 44 mld euro i – wbrew obawom opozycji – nasze firmy na pewno z nich skorzystają, mimo zapisania konieczności sięgania po europejskie komponenty na poziomie co najmniej 65 procent całego produktu. Udało się to „klepnąć” szybko, z pominięciem co prawda Parlamentu Europejskiego, co ustawodawcę UE poirytowało, ale jak Rosja już wysyła drony do państw NATO i UE, to lepiej nie rozdzierać szat.
Byłoby dobrze, gdyby w innych sprawach takiej determinacji, woli szybkiego działania było więcej. Obawiam się jednak, że tak nie będzie i za kolejne 15 lat, jakiś przewodniczący KE złoży obietnice żywcem wzięte z SOTEU Barroso. Ale może być też gorszy scenariusz: poirytowani ciągłym dreptaniem w miejscu Europejczycy podważą sens projektu europejskiego. We Francji władzę przejmą eurosceptycy spod znaku Zjednoczenia Narodowego. W Niemczech AfD, w Hiszpanii Vox, w Finlandii Prawdziwi Finowie, w Austrii FPO będzie w stanie rządzić bez koalicjanta. U nas karty zacznie rozdawać Konfederacja. Niemożliwe?
To przestańmy dreptać. Do przodu, Europo.
Maciej Zakrocki