Jest takie słynne zdanie Winstona Churchilla: To nie jest koniec, to nawet nie jest początek końca, to dopiero koniec początku! Brytyjski premier wypowiedział je w przemówieniu 10 listopada 1942 roku po zwycięstwie w bitwie pod El Alamein. Chciał podkreślić, że po latach sukcesów Hitlera sytuacja się zmieniła, ale do końcowego zwycięstwa jest jeszcze daleka droga. Stąd na razie mamy „początek końca”.
W końcu myślimy podobnie
Te słowa przypomniały mi się słuchając wystąpienia Donalda Tuska po szczycie Rady Europejskiej w miniony czwartek. Dla premiera była to okazja, by podsumować ważne spotkanie szefów państw i rządów UE, ale też polską prezydencję. I choć na szczęście czasy dzisiaj są zdecydowanie mniej dramatyczne niż w 1942 roku, to wątek wojny, konieczności zbrojenia się był w tym czasie dominujący. Mówiąc o różnych działaniach polskiego rządu podczas półrocznego przewodnictwa Polski w Radzie UE, dotyczących wydatków na obronność naszej Wspólnoty, programów, które temu mają sprzyjać, uruchomienia deregulacji w gospodarce, co ma poprawić jej konkurencyjność, Donald Tusk podkreślił, że to koniec początku. Że udało się zmienić myślenie przywódców rządów państw UE, przekonać ich, że z Rosji naprawdę idzie realne zagrożenie, że znacząco trzeba podnieść poziom wydatków na obronność. Ale efekty tych działań będą praktycznie zauważalne, gdy nastąpi ciąg dalszy.
Skoro mamy „koniec początku”, to następcy powinni tę pracę kontynuować. Dzisiaj to proces w zasadzie naturalny, bo w traktacie lizbońskim wprowadzono system nazywany „trio prezydencji”, który zapewnia kontynuację działań państw członkowskich przez następujące po sobie trzy 6-miesięczne prezydencje. Akurat Polska rozpoczęła kolejne trio, co oznacza, że po nas Dania, a potem Cypr będą realizować uzgodniony i przyjęty w połowie grudnia 2024 roku program. Jest w nim paragraf określający priorytety na te 18 miesięcy: „Trio będzie pracować nad wzmocnieniem gotowości obronnej Unii i zdolności do wzięcia odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo i obronę oraz podejmie działania w związku bezprecedensowymi zagrożeniami militarnymi na jej granicach i poza nimi. W tym kontekście trio zajmie się zwiększeniem inwestycji w obronność. Będziemy również szukać pomysłów na inwestycje w innowacje w dziedzinie obronności i rozwijanie zdolności produkcyjnych przemysłu obronnego UE, w tym na Ukrainie. Będziemy inwestowali w krytyczną infrastrukturę wojskową i podwójnego zastosowania, bezpieczeństwo dostaw i rozwijanie lepiej zintegrowanego rynku obronnego. Rola Europejskiego Banku Inwestycyjnego pozostanie kluczowa w zwiększaniu europejskiego przemysłu obronnego za pośrednictwem szeregu instrumentów finansowych”.
Nie tylko Niemiec i Francuz!
Co się w tych sprawach udało podczas naszego przewodnictwa? Następca Donalda Tuska w roli szefa Rady, Portugalczyk Antonio Costa na wspólnej konferencji po szczycie mówił: Motto tej prezydencji brzmiało „Bezpieczeństwo, Europo” i udało się wiele, by je poprawić: poprzez porozumienia w sprawie takich programów jak instrument SAFE, Europejski Program Przemysłu Obronnego EDIP czy dwa pakiety sankcji przeciwko Rosji. Udało się też wdrożyć ambitny plan dotyczący konkurencyjności i deregulacji. Za to wszystko pozwól mi bardzo podziękować. Trzeba jednak podkreślić, że wspomniane programy są uzgodnione, ale muszą teraz wejść w fazę realizacji, byśmy odczuli ich skutki. I tu znowu widać, że to co się nam udało, jest „końcem początku” dalszych, koniecznych działań.
SAFE został zatwierdzony przez ministrów ds. europejskich 27 maja, więc dopiero wysechł atrament z ich podpisami. Dobrze kilka słów o tym wartym 150 mld euro instrumencie napisać, bo jest tu sporo nieporozumień powstałych w wyniku politycznej dyskusji. Opozycja zarzuca rządowi, że zgodził się na program, który służyć będzie niemieckiemu i francuskiemu przemysłowi obronnemu. No dodatek ma być on sfinansowany z pożyczki zaciągniętej przez Komisję Europejską pod zastaw z unijnego budżetu czyli polski podatnik będzie spłacał dług, a skorzysta Niemiec i Francuz! Ten zarzut ma wynikać z zapisu w programie, który mówi, że 35 proc. środków w ramach SAFE będzie można przeznaczyć na komponenty z krajów spoza UE, a 65 proc. na komponenty od producentów w Europie, Ukrainie, państwach EFTA i EOG (Norwegii i Szwajcarii). Tymczasem niektóre produkty naszego przemysłu zbrojeniowego mają tych komponentów z państw spoza UE więcej. Tu opozycja przywołuje armatohaubicę Krab, w której ma być więcej komponentów koreańskich niż wspomniane 35 proc.
Po pierwsze trudno precyzyjnie ustalić w przypadku tego sprzętu co jest unijne, a co nie, bo chociażby silnik ma pochodzenie niemieckie, ale Koreańczycy go po swojemu zmodernizowali. Z kolei my żeśmy „spolonizowali” wieżę, więc też trudno policzyć w jakim stopniu jest unijna, a w jakim nie. Wydaje się więc, że zamiast bić polityczną pianę lepiej skupić się na pracy na rzecz pozyskania wsparcia z programu i szukać partnerów do robienia wspólnych projektów. Z założeń SAFE wynika bowiem, że w pierwszym roku możliwe jest korzystanie w pojedynkę z pieniędzy, ale potem należy mieć co najmniej jednego partnera z innego państwa UE.
Jeśli chodzi o drugi program czyli EDIP, znacznie skromniejszy jeśli chodzi o jego budżet (1,5 mld euro), to przeszedł on w „polskim” półroczu najważniejszy etap negocjacji, ale nie zostały one jeszcze definitywnie zakończone. Stąd w konkluzjach szczytu czytamy: Rada Europejska zachęca do dalszych prac, aby europejski przemysł obronny, w tym MŚP i spółki o średniej kapitalizacji mogły zwiększyć produkcję. W szczególności, w związku z osiągnięciem w Radzie porozumienia politycznego w sprawie wniosku dotyczącego Programu na rzecz europejskiego przemysłu obronnego (EDIP), Rada Europejska wzywa współprawodawców do szybkiego zakończenia negocjacji. Chodzi o zakończenie rozmów w ramach tzw. trilogu między Radą UE, Komisją Europejską i Parlamentem. Zawarty tam kompromis musi zostać przyjęty w głosowaniu w Radzie UE i w Parlamencie Europejskim. A praktycznie od końca lipca instytucje UE są na wakacjach, więc pytanie czy można to jeszcze zakończyć przed kanikułą?
Ukraina częścią systemu bezpieczeństwa
Z pewnością na liście sukcesów prezydencji należy wysoko umieścić podtrzymanie woli dalszego wspierania Ukrainy zarówno w prowadzeniu wojny, szukaniu warunków do zawarcia sprawiedliwego pokoju, jak i dalszych kroków w kierunku członkostwa w Unii Europejskiej. Tu już tradycyjnie sprzeciw wobec takiego podejścia wyraził rząd Węgier. Wydaje się, że pozostali przestali się już jednak tym przejmować i podobnie jak w marcu Rada Europejska przyjęła w sprawie Ukrainy oddzielny dokument, pod którym podpisali się przywódcy 26 państw. W punkcie 5 jest zawarta kwintesencja podejścia Wspólnoty wyraźnie inspirowanego przez polski rząd: Rada Europejska potwierdza swoje stałe i niezachwiane poparcie dla niepodległości, suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy w jej międzynarodowo uznanych granicach. Zgodnie z podejściem „pokój przez siłę”, które wymaga, aby Ukraina była w możliwie najsilniejszej pozycji, z własnymi solidnymi zdolnościami wojskowymi i obronnymi jako zasadniczym elementem, Unia Europejska będzie nadal zapewniać, we współpracy z podobnie myślącymi partnerami i sojusznikami, kompleksowe wsparcie polityczne, finansowe, gospodarcze, humanitarne, wojskowe i dyplomatyczne Ukrainie i jej mieszkańcom.
Nie udało się polskiemu rządowi – co było w planach prezydencji – otwarcia tzw. pierwszego klastra rozmów akcesyjnych. Tu nie można było ominąć weta Wiktora Orbana, który dla potrzeb wyborów, jakie będą na Węgrzech w przyszłym roku rozkręcił u siebie kampanię przeciwko członkostwu Ukrainy w UE. Cały kraj jest pełen plakatów z wizerunkami prezydenta Żeleńskiego, Ursuli von der Leyen i Manfreda Webera i hasłem, że „oni chcą widzieć Ukrainę w Unii za co zapłacą węgierscy obywatele”. Plakaty informują o trwających konsultacjach społecznych i zachęcają, by w nich wyrazić swój sprzeciw wobec akcesji Ukrainy. Należy się spodziewać, że do przyszłorocznych wyborów w kwietniu Orban w tej sprawie nie odpuści.
Nie tylko przemysł obronny!
Biznes, nie tylko ten powiązany z obronnością, liczył bardzo na zapowiadaną na początku prezydencji przez Donalda Tuska akcję deregulacji. Premier mówił wręcz w styczniu w Parlamencie Europejskim: To naprawdę będzie wasz pomnik, jeśli będziecie potrafili – inaczej niż to było dotychczas – zaproponować Europie wielką akcję deregulacji, bo od tego będzie zależała nasza konkurencyjność. Przyjęto plan, który zakładał zmniejszenie kosztów wszystkich obciążeń administracyjnych o co najmniej 25 %, a w odniesieniu do MŚP – o co najmniej 35 % i likwidację znacznej części sprawozdawczości wynikającej z unijnych regulacji. Tu niedużo udało się zrobić, choć jaskółką zwiastującą inne myślenie może być wycofanie ze ścieżki legislacyjnej regulacji dotyczącej tzw. greenwashingu czyli obowiązku udowodnienia przez firmę, że jej produkt jest „ekologicznie przyjazny”.
Komisja Europejska przygotowała też w tym półroczu „Strategię na rzecz prostszego, płynniejszego i silniejszego jednolitego rynku” oraz jej „Unijną strategię na rzecz przedsiębiorstw typu start-up i scale-up”, ale na razie to znowu tylko „koniec początku”, bo prace służące ich realizacji jeszcze się nie rozpoczęły.
Reasumując dorobek naszej prezydencji można sięgnąć po wypowiedź z minionego czwartku Ursuli von der Leyen z porcją danych: Ta prezydencja była trudna, ale daliście radę. Zamknięto 37 ważnych aktów prawnych i opracowano mandaty negocjacyjne w przypadku kolejnych 18-tu. To imponujące liczby. Następne przewodnictwo będziemy mieli nie wcześniej niż za 14 lat….
Post scriptum
Na koniec coś, co nie wynika z prac polskiej prezydencji, ale co przez lata było w centrum uwagi BCC. Przypomnę młodszym, że już 17 września 2007 roku w BCC zawiązała się koalicja ProEuro. Chodziło o rozpoczęcie debaty i wywarcie na decydentów wpływu, by prowadzili działania na rzecz przyjęcia przez Polskę waluty euro. Od pewnego czasu niemal wszystkie partie polityczne mówią, że tematu nie ma, bo Polacy nie chcą euro, nie ma też większości konstytucyjnej do koniecznej zmiany konstytucji, w której wpisanym środkiem płatniczym jest złoty. Może jednak warto debatę ponownie ożywić? Polityka nowej administracji amerykańskiej zachęca do zmiany myślenia o euro, także w państwach, które od dawna mają tę walutę. I oto w konkluzjach z ostatniego szczytu czytamy: Rada Europejska zwraca się do Rady, Komisji i Europejskiego Banku Centralnego, by – w stosownych przypadkach wraz z Eurogrupą – czyniły postępy w pracach mających na celu wzmocnienie międzynarodowej roli euro, w tym jako waluty rezerwowej i transakcyjnej.
Jest też punkt 34, który powinien być dla nas bardzo mobilizujący: Rada Europejska z zadowoleniem odnotowuje spełnienie przez Bułgarię wszystkich kryteriów konwergencji określonych w Traktacie. Rada Europejska zatwierdza wniosek Komisji dotyczący przyjęcia przez Bułgarię euro 1 stycznia 2026 r. i zwraca się do Rady o szybkie przyjęcie odnośnych wniosków Komisji.
Myślę, że warto rozważyć rewitalizację koalicji ProEuro. To też będzie „koniec początku”!
Maciej Zakrocki