Nieładnie.

27.03.2023

Opisana przeze mnie tydzień temu batalia rządu niemieckiego, by po 2035 roku można było w Unii Europejskiej sprzedawać nowe samochody zasilane syntetycznymi e-paliwami zdaje się mieć swój finał. Oto 25 marca rano Pierwszy Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans (taki ma oficjalny tytuł) napisał na Twitterze: „Znaleźliśmy porozumienie z Niemcami w sprawie przyszłego wykorzystania e-paliw w samochodach”. Wpływowy portal POLITICO kąśliwie zauważył: Niemcy znów postawiły na swoim”.

Wszystko to odbyło się w dość dziwnych okolicznościach. W Unii od kilku tygodni huczało w związku z niemiecką inicjatywą. Przypomnę, że poszło o wynegocjowany, zatwierdzony w porozumieniu między Radą UE a Parlamentem Europejskim dokument prawny będący elementem wielkiego pakietu znanego jako Zielony Ład. Wynikało z niego, że od 2035 roku nowe samochody osobowe i dostawcze sprzedawane na Wspólnym Rynku muszą być nieemisyjne. Po przyjęciu dokumentu w połowie lutego przez Parlament Europejski, czekał on – jak się wydawało – na formalność w postaci zatwierdzenia przez Radę. Raptem przedstawiciele rządu Niemiec odmówili podpisu domagając się, by główny zapis włączał samochody na syntetyczne e-paliwa. One emitują CO2, ale przy produkcji e-paliwa „pobiera” się ten gaz, więc na końcu taki samochód jest z punktu widzenia emisji neutralny – argumentowali wnioskodawcy.

Wielkie udawanie.

Z tej postawy Berlina zrobiła się wielopoziomowa awantura. Kilka rządów, w tym francuski nie kryło oburzenia i zapowiadało obronę ustalonego porozumienia. Niektóre, w tym polski, poparły stanowisko Niemiec dzięki czemu powstała tzw. mniejszość blokująca i wiadomo było, że trzeba znaleźć jakieś kompromisowe rozwiązanie, by temat zamknąć. Duża część posłów do Parlamentu Europejskiego wyraziła irytację, że nie po to prowadzi się w ramach trilogów negocjacje między instytucjami (Parlament, Rada i Komisja) , doprowadza do porozumienia, by potem ktoś je nieoczekiwanie łamał. Komentatorzy spodziewali się, że zwołany na 23-24 marca unijny szczyt pozwoli na wyjście z sytuacji.

Każdy przybywający do Brukseli w miniony czwartek szef rządu był o tę sprawę pytany, ale też każdy powtarzał, że nie ma jej w porządku obrad! Zaczęto spekulować, że gospodarz Charles Michel zrobił tak celowo, bo na forum Rady Europejskiej mogłoby dojść do dalszej eskalacji konfliktu między przywódcami. A przecież szczyt to także okazja do kontaktów „w podgrupach”, podczas których zawsze łatwiej się rozmawia. Kanclerz Olaf Scholz w pewnym sensie to potwierdził mówić, że „wszystko jest na dobrej drodze”, ponieważ Berlin i Bruksela pracują nad zakulisowym porozumieniem.

Premier Holandii Mark Rutte wchodząc na szczyt mówił o tym wszystkim dyplomatycznie: Przede wszystkim popieramy już zawartą umowę, choć każde państwo ma prawo, do czasu, gdy ostateczna decyzja nie zapadła, przedstawiać swoje wątpliwości co do zawartych ustaleń. Natomiast Komisja powinna przedstawić plan, jak w ramach zawartego już porozumienia odpowiedzieć na niemieckie zastrzeżenia. Mam nadzieję, że się dogadają. Ale to nie jest w agendzie spotkania ani dzisiaj, ani jutro.

Bardziej zdegustowani tym, co się stało wskazywali na niebezpieczny precedens w procesie legislacyjnym Wspólnoty. Premier Łotwy Krišjānis Kariņš mówił: To jest dość zaskakujące, że raptem jakiś rząd, po wszystkich zawartych uzgodnieniach nagle robi krok wstecz. To niedobry znak na przyszłość. Nawet nie wiem, ile czasu poświęciliśmy tej regulacji i dzisiaj pojawia się groźny precedens. Bo jeśli jedno państwo członkowskie może coś takiego zrobić, co powstrzyma kolejne? To nie jest kierunek, w którym powinniśmy iść. Cała architektura procesu decyzyjnego upadnie, jeśli tak będziemy postępować.

Biały dym.

Po pierwszym dniu szczytu dziennikarze, dalej nieco zdezorientowani czemu ten temat nie jest w agendzie spotkania, pytali Ursulę von der Leyen jak przewodnicząca Komisji widzi finał sprawy. Oczywiście – jak państwo wiedzą – toczą się rozmowy między Komisją Europejską, którą reprezentuje wiceprzewodniczący Frans Timmermans, a niemieckim ministrem transportu. Rozmowy postępują, po obu stronach jest wola, by rozwiązać tę sprawę i by to rozwiązanie odbyło się w ramach już uzgodnionego dokumentu między Radą a Parlamentem Europejskim.

No i w sobotę rano nad gmachem Komisji w Brukseli pojawił się biały dym. Jest porozumienie! Zobowiązuje ono Komisję Europejską do znalezienia sposobu umożliwienia sprzedaży nowych samochodów z silnikami napędzanymi wyłącznie syntetycznymi e-paliwami, nawet po wejściu w życie przepisu wymagającego sprzedaży tylko pojazdów zeroemisyjnych od 2035 roku. To „szukanie sposobu” ma polegać na tym, by wystarczył jakiś „techniczny aneks” do istniejącego porozumienia co pozwoli nie otwierać od początku całego procesu legislacyjnego. Unijne służby prawne słyną z wielkiej umiejętności czytania prawa między wierszami, więc pewnie sposób znajdą. Zobaczymy co na to wszystko powie Parlament Europejski, który w tym tygodniu zbiera się na tzw. minisesję. Posłowie nie lubią być lekceważeni przez rządy i nie wykluczone, że będą chcieli okazać swój gniew.

Niebezpieczny precedens?

Z pewnością to, co się stało nie jest dobrym sygnałem dla obywateli, szczególnie przed przyszłorocznymi wyborami do Parlamentu Europejskiego. Może utwierdzać opinię publiczną w przekonaniu, że Niemcy rządzą Unią Europejską. Choć z pewnością ten potężny kraj ma ogromny wpływ na los Wspólnoty, to jednak ta teza jest nadużyciem. Znane są przypadki, kiedy to rząd niemiecki nie był w stanie przeforsować czegoś na czym mu zależało, ale o tym mało kto będzie pamiętał. Samochody to coś, co budzi powszechne emocje i ta sprawa odbija się dużym echem. Swoją drogą to ciekawe, że nasz rząd, tak krytyczny w wielu sprawach wobec ekipy Olafa Scholza przystąpił do tej samochodowej koalicji.
Niedobrze też się dzieje, gdy skutkiem takiej sytuacji jest podważenie roli Parlamentu Europejskiego. To jednak jedyna instytucja, która ma najbardziej ze wszystkich czytelny mandat demokratyczny. Z biegiem lat kolejne traktaty przyznawały Parlamentowi coraz szersze kompetencje i dzisiaj jest on równie ważnym „współlegislatorem” jak Rada Unii Europejskiej, w której mamy przedstawicieli rządów. Sugerowanie, że Unią trzęsą rządy, a dokładniej ich przedstawiciele w Brukseli, to utrwalanie opinii, że to jacyś „biurokraci” decydują o losach Wspólnoty, a nie demokratyczne instytucje, w tym wybierany w powszechnych wyborach PE. Nie dziwmy się potem, że dla ludzi to jest miejsce jedynie dobrze płatnej pracy z wieloma przywilejami, a nie miejsce stanowienia prawa.

Czas ważnych decyzji.

Warto to wszystko przemyśleć, tym bardziej, że przed Unią Europejską stoi wiele wyzwań, które zdecydują o jej przyszłości. W konkluzjach czyli dokumencie końcowym przyjętym na ostatnim szczycie UE czytamy między innymi: Unia Europejska zapewni swoją konkurencyjność, zwiększając swoją odporność i wydajność, ułatwiając finansowanie, dążąc do zapewnienia przystępnej cenowo energii, zmniejszając swoje strategiczne zależności, inwestując w umiejętności przyszłości i przystosowując swoją bazę ekonomiczną, przemysłową i technologiczną do potrzeb zielonej i cyfrowej transformacji, bez pozostawiania nikogo w tyle.
Z kolei w punkcie 17 napisano: Rada Europejska dokonała przeglądu postępów w poszczególnych obszarach działania. Wzywa do poczynienia postępów w pracach nad wnioskami dotyczącymi aktu w sprawie przemysłu neutralnego emisyjnie i europejskiego aktu w sprawie surowców krytycznych oraz przyjmuje do wiadomości tymczasowe ramy pomocy państwa w sytuacjach kryzysowych i w okresie transformacji.
Nie powinno się wzywać do poczynienia postępów w pracach nad ważnymi, kolejnymi aktami legislacyjnymi i jednocześnie podważać sens takiej pracy, wywracając wypracowane przez wiele miesięcy uzgodnienia. Jedno jest pewne: wspomniane akty o przemyśle neutralnym emisyjnie i surowcach krytycznych będą przedmiotem bardzo ostrej, trudnej debaty. Wszyscy jej uczestnicy muszą mieć pewność, że nie tracą czasu, tylko pracują nad kompromisem, zawsze trudnym w gronie 27 państw. A sprawa jest poważna.
Komisja Europejska zaproponowała plan, na mocy którego do 2030 r. co najmniej 40 procent czystych technologii będzie wyprodukowanych w Europie. To nie tylko pobudzi nasze ośrodki badawcze, zachęci biznes do inwestowania, ale też ma uniezależniać nas od dostaw tych technologii z Chin, które stały się światowym potentatem. Chcemy zwiększyć swoje zdolności produkcyjne w zakresie wielu zielonych technologii – w tym energii słonecznej, energii wiatrowej, akumulatorów i magazynowania, pomp ciepła i energii geotermalnej. Lista obejmuje również elektrolizery i ogniwa paliwowe, biometan, technologie sieciowe oraz wychwytywanie i składowanie dwutlenku węgla.
Ale nie tylko chodzi o gotowe produkty czy technologie. Realizacja celu ustawy o przemyśle nieemisyjnym wiąże się z koniecznością pozyskiwania tzw. surowców krytycznych, metali ziem rzadkich z wielu źródeł, bo dzisiaj znakomita część z nich pochodzi z tych samych Chin. Czasem blisko 100% tych minerałów sprowadzamy z tego kraju. Ale np. kobalt, główny składnik akumulatorów do smartfonów i samochodów elektrycznych kupujemy głównie w Demokratycznej Republice Konga, które to państwo tylko w nazwie jest demokratyczne. Też trudno na takim partnerze polegać. Po doświadczeniach z uzależnianiem się od imperialnej Rosji jeśli chodzi o surowce energetyczne, nie chcemy popełnić tego samego błędu i uzależniać się od kolejnych, niedemokratycznych reżimów.
Żeby to wszystko się „spięło”, Komisja Europejska proponuje poprawę warunków inwestowania w postaci szybszych pozwoleń i dodatkowego finansowania. To z kolei wiąże się nie tylko z unijnymi środkami, ale też z pomocą państw, którym chce rozluźnić zasady jej przyznawania. Bogate państwa z pewnością przyklasną takiemu pomysłowi, ale biedniejsze, jak Polska, muszą bardzo się starać, by to „poluzowanie” nie pozbawiło nas szans na bycie konkurencyjnym na Wspólnym Rynku. Komisja zakłada też utworzenie tak zwanego Europejskiego Funduszu Suwerenności, który pociągałby za sobą nowe wspólne pożyczki, co oznaczałoby, że stolice miałyby dostęp do świeżej gotówki. Czy będzie zgoda na taki krok trudno dzisiaj przesądzić, ale nasze doświadczenia z KPO każą śledzić prace legislacyjne z największą starannością.

Wniosek?

Przewodnicząca Parlamentu Europejskiego Roberta Metsola, zgodnie z tradycją unijnych szczytów miała tam możliwość zabrać głos na początku spotkania. Jeden z akapitów jej wystąpienia brzmiał tak: „Parlamentowi Europejskiemu zależy na sprawnej pracy nad propozycjami dotyczącymi rynku energii elektrycznej, Zielonego Planu Przemysłowego, ustawy o Przemyśle Bezemisyjnym, Ustawy o Surowcach Krytycznych. Dla nas ważna jest przewidywalność legislacyjna. Jeśli istnieją obawy dotyczące wniosków legislacyjnych, musimy je wspólnie zgłaszać w odpowiednim czasie, aby znaleźć pragmatyczne rozwiązania”. To jasny komunikat do rządów, że wszystko ma swój czas, że podjęte ustalenia mają obowiązywać, że unijne instytucje muszą cieszyć się zaufaniem. Inaczej trudne zadania, ambitne cele staną się jedynie tematem przepychanek, ku zniesmaczeniu Europejczyków.

Maciej Zakrocki

Link do felietonu z 20 marca – „Kochający samochody.” >>

COPYRIGHTS BCC
CREATED BY 2SIDES.PL