16 lipca tego roku Komisja Europejska przedstawiła propozycję nowego siedmioletniego budżetu Unii Europejskiej na lata 2028–2034 – tzw. Wieloletnich Ram Finansowych (WRF). Jak zachwalała Ursula von der Leyen zaproponowane Ramy „zapewnią Europie długoterminowy budżet inwestycyjny odpowiadający naszym ambicjom, gwarantujący, że Europa w nadchodzącej dekadzie stanie się niezależnym, zamożnym, bezpiecznym miejscem z dobrze prosperującym społeczeństwem i gospodarką”.
Krytyka zmian w WPR
A jednak zaraz po przedstawieniu tej propozycji z wielu stron pojawiły się słowa ostrej krytyki. Na pierwszy ogień poszła Wspólna Polityka Rolna (WPR). Jeszcze w latach 80-tych ponad 70 procent budżetu Wspólnoty stanowiły pieniądze na rolnictwo. Od 1999 przyjęto tzw. dwufilarową strukturę WPR. Całą pulę podzielono na dwa filary: dopłaty bezpośrednie dla rolników i rozwój obszarów wiejskich. Przez ćwierć wieku ten system się ucierał, doskonalił i rolnicy dobrze z niego korzystali. Teraz się dowiedzieli, że ten utrwalony i sprawdzony model będzie zmieniony: nie będzie już podziału na dwa filary.
Zrzeszające związki rolnicze z państw UE stowarzyszenie Copa-Cogeca nazwało dzień przedstawienia przez Komisję Europejską propozycji nowego budżetu jako „czarną środę” dla europejskiego rolnictwa. Znając już wcześniej przecieki z Komisji organizacje rolnicze 16 lipca zorganizowały w Brukseli marsz, protestując przeciwko likwidacji dwóch filarów. „Podczas gdy żniwa trwają w pełni, Komisja faktycznie postanowiła zdemontować «wspólny» charakter WPR poprzez ukryte cięcia budżetowe pod pozorem stworzenia tak zwanego „jednolitego funduszu”, wraz z całkowitą renacjonalizacją, uzasadnianą rzekomym uproszczeniem administracyjnym”, napisało stowarzyszenie w wydanym oświadczeniu.
Niepokój wzbudziły też same kwoty podane w propozycji: na WPR przeznaczono 300 mld euro. W obecnym budżecie na lata 2021-2027 było to 387 miliardów euro. Po uwzględnieniu cen stałych z bieżącego roku oznacza to spadek o około 30 proc. „Wyobraża pan sobie, jak zareagują na to rolnicy? Na informację, że WPR będzie miała o 30 proc. mniejszy budżet” – pytał komisarza ds. rolnictwa Christophe’a Hansena poirytowany poseł Krzysztof Hetman z PSL.
Ale komisarz ds. budżetu Piotr Serafin zapewniał, że to nieprawda, jakoby na rolnictwo miało być mniej pieniędzy: „Płatności bezpośrednie pozostaną na obecnym poziomie” – mówił na posiedzeniu Rady UE ds. Rolnictwa i Rybołówstwa (AGRIFISH), dodając, że 300 miliardów euro przewidziane na ten cel to „minimalna gwarantowana kwota, a nie górny pułap”. Ale niewielu przekonał.
Spójność.
Poza rolnikami głosy sprzeciwu wyrazili różni reprezentanci środowisk samorządowych. Od lat największą część wieloletniego budżetu UE stanowiły pieniądze na politykę spójności. Wymyślono ją po to, by niwelować różnice w rozwoju regionów państw członkowskich. Dobrze wiemy, jakim dobrodziejstwem są te środki, gdy jeździmy po Polsce coraz gęstszą siecią nowoczesnych dróg, mijając miejscowości, w których nie tylko od lat jest kanalizacja, oczyszczalnia ścieków, ale też ścieżki rowerowe i szerokopasmowy internet. W propozycji nowych WRF zapisano tylko 218 mld euro jako pewną kwotę dla najbiedniejszych regionów, a reszty nie ma!
To skutek nowej architektury budżetu, w którym centralnym elementem ma być Fundusz realizowany poprzez Krajowe Regionalne Plany Partnerstwa (NRPP), stanowiący aż 44 procent WRF. Ma w nim być to, co do tej pory występowało oddzielnie: od polityki spójności i Wspólnej Polityki Rolnej, po rybołówstwo oraz wydatki związane z zarządzaniem migracją i poprawą bezpieczeństwa. Obowiązkiem państw byłoby przygotowanie planów wykorzystania funduszu, tzw. planów partnerstwa krajowego i regionalnego (PPKR) w porozumieniu z KE i władzami regionalnymi, zgodnych z priorytetami wyznaczonymi na poziomie wspólnotowym. Pieniądze byłyby wypłacane państwom po stwierdzeniu realizacji założonych reform i osiągnięciu celów określonych w planach.
„Zza dymu uproszczeń wyłania się potworny plan, mający na celu połknięcie polityki spójności i złamanie jej fundamentów poprzez nacjonalizację i centralizację” – napisała Kata Tüttő, przewodnicząca Komitetu Regionów. W jej ocenie stworzenie „monstrualnych planów narodowych” integrujących fundusze spójności, rolnictwa i migracji w żaden sposób nie upraszcza zarządzania funduszami unijnymi ani tym bardziej dostępu do nich dla beneficjentów. „Upraszcza to jedynie pracę Komisji, która zamknie oczy na potrzeby i wyzwania regionów oraz miast. Teraz kluczowe jest, aby Parlament Europejski i państwa członkowskie wkroczyły, by gruntownie zmienić propozycję, umożliwiając taką reformę polityki spójności, która wzmocni regiony i miasta, a nie je zmarginalizuje” – dodała.
Parlament Europejski wkracza
Posłowie do Parlamentu Europejskiego pochodzą z powszechnych wyborów. W większości państw system wyborczy wiąże kandydata czy kandydatkę z regionem czyli okręgiem wyborczym. By zdobyć mandat trzeba oczywiście zjednać sobie wystarczającą grupę ludzi. To często rolnicy, samorządowcy i „zwykli” wyborcy, którzy najlepiej wiedzą jak się zmienia ich mała ojczyzna, jak podnosi się jakość ich życia przy unijnym wsparciu. Teraz otrzymali komunikat, że będzie gorzej. Nie ma co się dziwić, że posłowie i posłanki do PE ruszyli do walki z Komisją Europejską i jej budżetowymi planami.
Tu warto zwrócić też uwagę na procedurę uchwalania wieloletniego budżetu. Została ona opisana w art. 312 Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE). Wynika z niego, że kluczową rolę odgrywa Rada Unii Europejskiej, czyli rządy, które muszą się jednomyślnie na ostateczny kształt budżetu zgodzić. Oczywiście zanim to się stanie, do politycznego porozumienia musi dojść w Radzie Europejskiej, gdzie liderzy państw dogadują się co do wielkości i kształtu WRF. (pamiętamy słynne: Yes, yes, yes Kazimierza Marcinkiewicza). Natomiast Parlament Europejski w tej sprawie korzysta z tzw. procedury zgody, czyli może wieloletni budżet przyjąć albo odrzucić. Nie może jednak samodzielnie proponować i uchwalać poprawek do jego poszczególnych części.
Jednak właśnie presja wyborców, potrzeba pokazania siły instytucji pochodzącej z bezpośrednich wyborów, ale też chęć „testowania” na ile można podjąć międzyinstytucjonalną walkę, wszystko to zachęciło posłanki i posłów do ostrej polemiki z Komisją. Posłowie sprawozdawcy ds. WRF z największych grup politycznych, czyli Siegfried Muresan z Europejskiej Partii Ludowej i socjalistka Carla Tavares dali hasło do ataku. „Jesteśmy rozczarowani poziomem budżetu, który jest taki sam jak w przeszłości, choć mamy więcej priorytetów. Kwota jest teraz większa jedynie z powodu wysokiej inflacji, która utrzymywała się od 2018 r. – ponieważ musimy spłacić pożyczkę na fundusze, które utworzyliśmy po wybuchu pandemii koronawirusa, a także dlatego, że Komisja Europejska do podanej kwoty dodaje również przewidywaną inflację w latach 2025-34. To wprowadzanie w błąd” – mówił Muresan.
Tavares wyraziła sprzeciw wobec zbyt szerokiego łączenia programów unijnych w ramach planów krajowych. „Chcemy elastyczności, ale łączenie wszystkich programów nie jest tym samym. To nie jest prawdziwa elastyczność” – krytykowała. Wreszcie padło zdanie, które wielu odebrało jako wręcz szantaż: „Nie zatwierdzimy budżetu, jeśli te jednolite plany krajowe zostaną opracowane w sposób nieeuropejski i w taki, że Parlament Europejski nie będzie miał nic do powiedzenia – ostrzegł Siegfried Muresan.
Do socjalistów i chadeków dołączyli ze słowami krytyki liberałowie z Renew Europe i Zieloni. Tu warto zauważyć, że w ostatnim czasie w Parlamencie Europejskim trzykrotnie były głosowane wnioski o wotum nieufności dla Ursuli von der Leyen. Gdyby przeszły, cała Komisja musiałaby podać się do dymisji. I to dzięki tym czterem grupom politycznym Komisja zawdzięcza swoje dalsze polityczne życie. Więc teraz, gdy liderzy tych samych grup napisali ostry list, w którym zaprotestowali przeciwko projektowi przyszłych WRF sprawa zrobiła się poważna.
Reakcja
Ursula von der Leyen nie miała wyjścia i podjęła rękawicę. Przyciśnięta zaproponowała kilka zmian w projekcie siedmioletniego budżetu. Przedstawiła je w liście do PE i Rady UE, który rozesłała w niedzielę 9 listopada, a dzień później doszło do spotkania on-line z przewodniczącą Parlamentu Europejskiego Robertą Metsolą oraz z premier Danii Mette Frederiksen, reprezentującą prezydencję czyli Radę. Po krótkiej dyskusji, która trwała niecałą godzinę, von der Leyen napisała na X, że Komisja Europejska „doprecyzowała i wzmocniła cele w trzech kluczowych obszarach: zabezpieczenia roli regionów, wzmocnienia tożsamości Wspólnej Polityki Rolnej i usprawnienia zarządzania”.
Co to oznacza w praktyce? Nie ma zmiany kontrowersyjnej architektury WRF, która – przypomnę – zakłada połączenie WPR i Funduszu Spójności w jeden fundusz oraz przeniesienia zarządzania środkami z regionów na rządy, za pośrednictwem planów krajowych. Co do przyszłości Wspólnej Polityki Rolnej i polityki spójności von der Leyen zasugerowała wprowadzenie „celu wiejskiego” (rural objective), który zobowiązywałby państwa członkowskie do przeznaczenia co najmniej 10% środków z planów krajowych na rolnictwo i regiony. „Możliwe jest wprowadzenie kontroli regionalnej, aby zapewnić jeszcze pełniejsze zaangażowanie władz regionalnych w przygotowywanie, wdrażanie i ocenę planów, a także wyraźne prawo władz regionalnych do bezpośredniego dialogu z Komisją”.
Komisja przedstawiła też kilka „szczególnych zabezpieczeń” mających na celu zmniejszenie ryzyka cięć płatności dla władz lokalnych przez rządy krajowe, oprócz gwarancji w wysokości 218 mld euro dla obszarów najbiedniejszych, co już było w propozycji z 16 lipca. Ursula von der Leyen zaproponowała też, aby w przypadku gdy regionom zostaną przydzielone środki „mniejsze o ponad 25 procent” od środków przeznaczonych dla nich w obecnych ramach finansowych, państwo członkowskie „będzie musiało przedstawić uzasadnienie oparte na obiektywnych kryteriach”. Czyli rząd danego kraju będzie musiał wykazać, dlaczego zmniejszył środki, czy dlatego, że zmniejszyły się dysproporcje gospodarcze, społeczne i terytorialne tych regionów, czy może doszło w nich do zmian w liczbie ludności.
Co do ryzyka nadmiernej centralizacji uprawnień kontrolnych w rękach Komisji, podnoszonego przez Parlament Europejski przewodnicząca KE zapewniła, że będzie uszanowana „równowaga instytucjonalna Unii ustanowiona w traktatach i wzmocniona rola obu organów władzy budżetowej czyli Parlamentu i Rady”. Według niej ich rola w organie doradczym, który będzie określał priorytety polityczne dla krajowych i regionalnych planów partnerstwa – „powinna zostać wzmocniona w porozumieniu międzyinstytucjonalnym”.
Zawieszenie broni
Dwa dni później odbyła się debata w Parlamencie Europejskim z udziałem przewodniczącej Komisji Europejskiej. Można – analizując treść wystąpień liderów owej czwórki, która pisała list protestacyjny – że konflikt został co najmniej zamrożony. Podtrzymując część wątpliwości parlamentarna większość chce dalej działać w duchu pozytywnej współpracy. Odrzucono pomysł przyjęcia rezolucji krytykującej projekt Komisji i zapowiedziano chęć kontynuowania konstruktywnego dialogu.
Chyba dobrze się stało, bo działania Parlamentu Europejskiego były jednak napinaniem muskułów, wychodzącym nieco poza jego kompetencje wynikające z procedury zgody. Ten list czterech, ostre wypowiedzi posłów-sprawozdawców WRF zaczynały już irytować członków Rady. Portal Politico.eu przywołał wypowiedź jednego z nich, który poprosił o anonimowość, który mówił: „koledzy coraz częściej skarżą się, że posłowie do Parlamentu Europejskiego blokują wszystko i ryzykują pozostawienie naszych krajów bez jasnego planu inwestycyjnego”. Może nieco przesadził, bo znając realia negocjacji WRF potrwają one jeszcze ok. półtora roku. Tymczasem posłanki i posłowie wiedzą, że jak za siedmioletni budżet na serio wezmą się rządy i zaczną podejmować decyzje, to dla nich możliwość ingerencji zacznie słabnąć. Dlatego jeśli chcieli pokazać swoją siłę i wagę, musieli swoją akcję przeprowadzić teraz.
Maciej Zakrocki






